środa, 20 lutego 2019

2019.02.19 - Rycerz Kontratakuje

Witajcie Drogie Dziki,

Godzina pierwsza w nocy, budzik wyrywa mnie z zaledwie dwugodzinnego snu. Podnoszę zwłoki z wyra i automatycznie odpalam sekwencję rutyn: kiblowa, kuchenna, plecakowa i ciuchowa. W efekcie czego, już półtorej godziny później schodzę do auta z zapakowanym plecakiem. W ostatniej chwili przed zatrzaśnięciem drzwi wejściowych naszego mieszkania, porywam z kuchni, butelkę cieszyńskiego West Cost IPA.


O umówionej 3:00, ląduję na katowickich 3 Stawach, gdzie spotykam się z Damianem i Leszkiem. Dalsza podróż do Zakopanego mam zaszczyt i przyjemność odbywać na pokładzie Leszkowego SUV'a . W Kuźnicach pojawiamy się w rekordowym czasie dwóch godzin i dwudziestu minut, zatem jeszcze sporo przed świtem. Miasto śpi, jednak spotykamy kilku podobnych do nas, sympatyków tatrzańskich wycieczek. Leszek odpala czołówkę i ruszamy, wylaną lodem drogą w kierunku Kalatówek, z obowiązkowym postojem przy ponurych, stojących posępnie toi-tojach (z franc. tła-tła)...

Damian i ja otwieramy nasze piwka, natomiast piwko Leszka postanawia mu uciec z powrotem do Kuźnic, jednak w końcu przegrywa krótki, acz widowiskowy, wyścig ze swoim właścicielem. Śpiące Kalatówki mijamy przed godziną 7:00, krótką przerwę robimy natomiast przy schronisku na Hali Kondratowej. Na podejściu Doliną Małego Szerokiego zza grzbietu wypadają na nas pierwsze, ostre promienie słońca, rozświetlające błękit bezchmurnego nieba. Do życia budzi się piękny dzień.

 

Dzięki wydeptanej ścieżce, rezygnujemy z nudnego podejścia szlakiem i decydujemy się na znacznie bardziej stromy wariant zboczem doliny, wyprowadzający nas w zasadzie linią prostą na Przełęcz Szczerba oddzielającą wierzchołki Giewontu w jego masywie. Gdyby nie fakt, że ze względu na niedoleczoną infekcję nie czuję się najlepiej i większość czasu walczę z upierdliwym, duszącym kaszlem, chwila dojścia na Szczerbę zyskałaby status epickiej. Towarzystwo, pogoda, jak i fakt, że jest mi dane być w tym miejscu po raz pierwszy sprawia, że czuje się magicznie. Ze Szczerby trawersujemy kopułkę szczytową do miejsca, w którym zaczynają się sztuczne ułatwienia, do których dopinamy plecaki i na lekko atakujemy wierzchołek. Adrenalina i pochłonięta na przełęczy glukoza znacznie poprawiają mi samopoczucie. Szczytowy toast z wiśniówki konsumujemy chwilę po godzinie dziewiątej. To już w sumie mój trzeci raz na Giewoncie tej zimy, ale za to, pierwszy raz drogą inną niż szlak turystyczny. 


Ze względu na zajebiste widoki na szczycie spędzamy chwilę, a następnie, już klasyczną drogą schodzimy na Przełęcz Kondracką, skąd rozpoczynamy podejście na Kopę. Niestety tuż po minięciu grzbietu wali w nas z ogromną siłą porywisty wiatr, który praktycznie nie odpuszcza do samego końca wycieczki.


Pośpiesznie schodzimy do Przełęczy Pod Kondracka Kopą, gdzie zastajemy wykopaną jamę, która chroni nas przed wichurą w trakcie szybkiego popasu. Za przełączką zaczyna się bardzo przyjemny, graniowy odcinek szlaku. Prowadzący poprzez Suchy Wierch Kondracki, Suche Czuby, Goryczkową Czubę, Pośredni Wierch Goryczkowy. Przejście tej, niezwykle widokowej sekcji dostarcza nam wiele frajdy, lecz co w życiu, fajne zwykle szybko się kończy. Przed godziną trzynastą przed naszymi oczyma staje zaludniony Kasprowy Wierch oraz monotonne i żmudne podejście, za które, w nagrodę otrzymujemy spotkanie z tłumem, który sprawia, że czuje się jak idiota, który zapomniał z dołu zabrać nart:)


Na szczycie kilka łyków herbaty, kilka gryzów ciasteczek i gniemy w dół do Kuźnic szlakiem wiodącym poprzez Myślenickie Turnie. Szlak mimo ogromnego zaludnienia jest przyjemny i ciekawy. Jego atrakcyjność podnosi możliwość obserwacji narciarzy zmagających się ze stokami Kasprowego oraz podziw dla nierównej walki z górą, co poniektórych słabo przygotowanych do zimowej wycieczki turystów. Osobiście idę tym szlakiem pierwszy raz w życiu, co również sprawia, że nie nudzę się tam nawet przez moment.


Kuźnice osiągamy około godziny piętnastej, po wysłuchaniu opierdolu na temat stylu parkowania samochodu, wygłoszonego nam przez Pana Ciecia, udajemy się przez konsekwentnie zakorkowane Zakopane do domu. Po drodze parafrazując słowa bywalców fejs-bukowej grupy Beskidomaniacy stwierdzamy, że "... Królowa jest dla nas łaskawa.." serwując nam piękne kadry zachodzącego za masywem Babiej słońca. Wycieczkę rozpoczynaliśmy w świetle księżyca i w takich samych warunkach ją kończymy, co daje nam pełne prawo by twierdzić, że kolejny udany dzień całkowicie spędziliśmy w górach. Czy warto było trzeci raz tej zimy gramolić się na Giewont? Bardzo warto było, za każdym razem szczyt ten dostarcza innych wrażeń ze względu na dobór szlaku, pogodę, a przede wszystkim towarzystwo zapewniane tym razem przez Damiana i Leszka oraz ich domowe przetwory owocowe. Dzięki Panowie, jesteście zajebiści i niezawodni!

Tradycyjnie link do galerii zdjęć, moje te nieostre i brzydkie, te ładne i ostre autorstwa Damiana:


Pozdr.,

Maciek