sobota, 15 grudnia 2018

2018.12.15 - Dupozjazdy z Pilska

Witajcie drogie Dziki,

Dokładnie rok temu, robiąc codzienny przegląd treści publikowanych na grupie Beskidomaniaków, napotykam post niejakiego Szymona zapraszający do dołączenia do jego wycieczki, na drugą górę Beskidu Żywieckiego, czyli Pilsko.... Korzystam z zaproszenia, uczestniczę we wspaniałej zimowej przygodzie, poznaję wspaniałych ludzi, z którymi znajomość utrzymuję do dzisiaj...

Mija dokładanie rok, oczom nie wierzę, sytuacja się powtarza, na Beskidomaniakach odnajduję kolejny post Szymona dotyczący Pilska. Na propozycje, odpowiadam jako pierwszy... Jedziemy!!!!!!

Godzina 4:00, poranna rutyna, 5:30 podejmuje dzień wcześniej namówionego Rafalinę i ok 6:00 spotykamy się w Chorzowie z Szymonem. Przesiadka w Szymka furę, przyjemny, spędzony na ciekawej rozmowie teleport do Korbielowa i ok 8:30 ruszamy w stronę Hali Miziowej z parkingu pod karczmą. Wybieramy podejście niebieskim do Przełęczy Przysłopy, kolejno czarnym do Przełęczy Buczynka trawersując po drodze Uszczawne Wyżne. Na Halę Miziową docieramy zielonym poprzez Halę Górową około godziny 11:00. Śniegu jest sporo, na szlaku spotykamy tylko dwie osoby, także częściowo przyjemność torowania głębokiego opadu przypada nam w udziale. Poniżej stosunkowo nisko zawieszonego pułapu chmur docierają do naszych oczu widoki pobliskiej okolicy, jednak z każdym, pionowym metrem widoczność ustępuje mistyce wędrówki we mgle.





Robimy chwilę przerwy w schronisku. Szybkie broo i bułeczka, a także sesja grzewczo-rozmrożeniowa, bowiem na zewnątrz temperatura ok -10C dzięki sporej wilgotności i porywom wiatru odczuwalna jest, jak dobre -25C. Ze schroniska wychodzimy w kierunku szczytu w warunkach praktycznie zerowej widoczności, zupełnie nie przejmując się faktem, że lwia część podejścia wiedzie czynnym stokiem narciarskim. Wychodząc z piętra lasu, delikatnie przejaśnia się, ale jedynie na tyle by z kilku metrów można było rozpoznać kształty traserów, czy ledwo wystających ponad śnieg krzewów kosówki.




Szybko docieramy na polski szczyt Pilska, a następnie udajemy się na Pilsko słowackie, gdzie zrzucamy plecaki i urządzamy sobie mały poczęstunek z upieczonych przez moją czcigodną małżonkę świątecznych pierniczków, zapijając łakocie gorącą herbatą. Klimat jest więc epicki, na niemalże całkowicie zamglonym szczycie jesteśmy totalnie sami, wcinając pierniki i próbując nie dopuścić do utraty czucia w kończynach za pomocą których raczymy się tymi delicjami:D





Po jakimś czasie szczytowej sjesty dostaje alarm pogodowy i faktycznie po kolejnych kilku minutach pogoda zaczyna się załamywać, znacznie wzmaga się wiatr, który podnosi z ziemi drobiny śniegu, co jeszcze pogarsza widoczność i potęguje poczucie zimna. To któraś z kolei moja zimowa wizyta na tym szczycie i muszę przyznać, że chyba jedna z najbardziej mroźnych. Schodzenie nie zajmuje dużo czasu, a z każdym metrem w dół warunki łagodnieją. Po dotarciu do nartostrady dobywamy z plecaków tak zwane dupo-loty i rozpoczynamy tradycyjny punkt programu, czyli dupo-zjad z Pilska w kierunku Hali Miziowej. Ta forma transportu zdecydowanie uatrakcyjnia etap schodzenia i znacząco go skraca.




Na Hali, z uwagi na sporą rezerwę czasu decydujemy się na żurek w szałasie obok schroniska. Następnie spokojnie i na luzie schodzimy szlakiem żółtym do Korbielowa. Po drodze napotykamy większe grupy ludzi oraz rozpalone ognisko, przy którym na chwile przysiadamy.





Na parkingu meldujemy się około godziny 15:30. Wycieczka zajęła nam pięć i pół godziny w trakcie których przeszliśmy ok 16km i ok 1000m podejścia. Mimo słabej widoczności, mistycyzm mgły połączony z zimowym anturażem wymalował nam przepiękny okalający naszą wędrówkę krajobraz, pozwalający naładować duchowe akumulatory na kolejne dni. Dla mnie osobiście wycieczka miała także aspekt sentymentalno-socjalny, ponieważ udało mi się w końcu po roku  spotkać z Szymonem i uczynić z naszych zimowych eskapad na Pilsko formę tradycji, która mam nadzieję utrzyma się również w przyszłym i kolejnych latach.

Zapraszam do galerii naszych zdjęć (Szymona, Rafała i moje):

Pozdro,
Maciek

niedziela, 2 grudnia 2018

2018.12.01 - Porachunki ze Śpiącym Rycerzem na nielegalu...

Witajcie drogie Dziki,

Z tytułowym Śpiącym Rycerzem porachunki miałem od zeszłej zimy, kiedy to pierwszego dnia marca tego roku schodząc z Kondrackiej Kopy odpuściłem sobie 30 minut podejścia na Giewont z Kondrackiej Przełęczy. Pogoda wtedy była doskonała, warunki śniegowe wręcz perfekcyjne. Postanowiłem, że muszę zimą wrócić w Tatry Zachodnie i rozwiązać, problem, który leży mi na wątrobie.

Na okazje nie czekam dość długo, wykorzystuje pierwszą grudniową sobotę. O godzinie 4:30 podjeżdżam pod biuro w Katowicach, gdzie dołączają do mnie Basia i Tomek, bardzo sympatyczne małżeństwo o bogatym dorobku turystycznym i górskim. Droga mija spokojnie, bez problemów. Moją wysłużoną betę sadzamy na dobrze znanym już z poprzednich wycieczek parkingu w Kuźnicach, na zegarku wyświetla się godzina siódma rano, termometr pokazuje 15 stopni Celsjusza poniżej zera. Ubieramy się, zakładamy plecaki i już po chwili ładujemy w kierunku dolnej stacji kolejki na Kasprowy Wierch.


Po kilkudziesięciu minutach docieramy na Kalatówki, niestety mieszczący się tam Hotel górski PTTK Kalatówki jest zamknięty, zatem nasze plany realizacji porannej WC - potrzeby musimy odłożyć na później. Śniegu coraz więcej, pogoda piękna zmartwień dostarczają mi jedynie pojawiające się coraz częściej na szlaku bardzo śliskie, mokre wapienne skały, na których nasze vibramy trzymają dokładnie tak samo jak na lodowisku. Najbardziej śliskie okazują się skały o czarnej barwie, Tomek żartobliwie określa je mianem "czarnego tatrzańskiego mydła". Północne stoki Tatr zachodnich, odmiennie od granitowego, głównego trzonu Tatr Wysokich, mają budowę geologiczną opartą o skały osadowe takie jak wapienie, które charakteryzują się o wiele mniejszym "trzymaniem", przez co są znacznie bardziej, niż granit, wymagające pod względem wspinaczkowym.



Kilka minut po godzinie ósmej dochodzimy na Halę Kondratową, na której znajduje się jedno z moich bardziej ulubionych tatrzańskich schronisk PTTK. Długo wyczekana przerwa na toaletę i śniadanie. Około 9:00 ruszamy ponownie na szlak i zaczynamy podejście wiodące przez Dolinę Małego Szerokiego na Kondracką Przełęcz, na której meldujemy się po kolejnych 45 minutach. Na przełęczy karmimy nasze oczy przepięknymi widokami, jasne staje się, że południowa strona Rycerza w zasadzie pozbawiona jest śniegu. Powoli zaczyna docierać do nas rzeczywistość, której obawialiśmy się od rana, czyli konieczność podchodzenia szczytu w terenie zbudowanym z mieszanki mokrych, wyślizganych wapieni - "tatrzańskiego mydła" często pokrytego lodowymi łatami, czyli tak zwaną glazurą. Pozytywnym aspektem tej sytuacji jest fakt, że tylko nasz zespół decyduje się na taką przyjemność, dlatego raczej nie grożą nam sławne korki i zatory, a Giewonta mamy tylko dla siebie.





Podejście na szczyt wiodące przez Wyżnią Kondracką Przełęcz zajmuje nam około 20 minut oczywiście, jak na prawdziwych turystów przystało gubimy szlak i przez moment podchodzimy wierzchołek "na dziko". Na szczycie spędzamy chwilę, robimy zdjęcia, cieszymy się pogodą oraz zapierającymi dech widokami. Nie chcąc już ryzykować poślizgnięcia, na okoliczność zejścia dobywamy raki i czekany.






Chwilę po godzinie 11:00 meldujemy się na Wyżnej Przełęczy Kondrackiej. Nasze niezbyt zgrabne zejście obserwują z uwagą kozice, dzięki czemu po raz kolejny mam okazje na uchwycenie tych miłych zwierzątek w swoim obiektywie. Od tego momentu zaczynamy nielegalną część wycieczki, bowiem szlak na odcinku do Przełęczy w Grzybowcu, decyzją TPN jest zamykany na okres zimy. Co ciekawe właśnie na tym odcinku zaczynamy spotykać większe ilości ludzi tego dnia. Do doliny Strążyskiej dochodzimy na chwile przed godziną 13:00. 






Na Polanie Strążyskiej robimy chwile przerwy na herbatę przy herbaciarni. Zapytany przez napotkanego, kilkuletniego adepta turystyki, o celowość noszenia "takiej siekiery" przy plecaku, pokrótce objaśniam górskie zastosowanie dziabki turystycznej.



Ruszamy dalej i po kolejnych 30 minutach dochodzimy do Czerwonej Przełęczy, gdzie na chwile zbaczamy ze Ścieżki nad Reglami, by podejść, dawno nie odwiedzaną przeze mnie Sarnia Skałę, z której przy odpowiedniej pogodzie rozpościera się piękny widok na niesławną północną ścianę Rycerza oraz panoramę Zakopanego.



Do Kuźnic wracamy około godziny 15:00, niestety nasz plan zjedzenia obiadu spala na panewce, gdyż na drzwiach Zajazdu Górskiego odnajdujemy kartonik z napisem: nieczynne! Bezpośrednio z dolnej stacji kolejki udajemy się na parking do samochodu, by po chwili pakowania i uiszczeniu opłaty w kwocie 25zł wyjechać w stronę Katowic.


Wycieczka w zajęła nam nieco ponad 6 i pół godziny, w czasie których przebyliśmy niecałe 20 kilometrów i ponad 1400 metrów przewyższenia. Czy porachunki z Rycerzem się udały? Z jednej strony tak, ponieważ pogoda, towarzystwo i widoki dopisały. Giewont nie jest wymagającym szczytem, ale śliska, pokryta lodem wapienna skała urozmaiciła nieco podejście i dodała trochę pikanterii do tego, co zazwyczaj oferuje. Fakt posiadania tylko dla siebie, niemalże zawsze zatłoczonej i permanentnie zakorkowanej góry bardzo podniósł walory estetyczne całej wycieczki. Z drugiej strony czuję lekki niedosyt i zapewne wrócę na Śpiącego Rycerza w typowo zimowym wydaniu, udekorowanym grubą śnieżną otuliną. 

Tradycyjnie zapraszam do galerii zdjęć:

Pozdrawiam,
Maciek