niedziela, 11 sierpnia 2019

2019.07.12 - Sass Pordoi

Witajcie drogie Dziki,

W ramach kontynuacji, rozpoczętego w poprzednim wpisie cyklu z Dolomitów zapraszam Was dzisiaj do zapoznania się z relacją z naszej wycieczki na wybitny szczyt Sass Pordoi, leżący w przepięknym masywie Sella, nazywany także "tarasem Dolomitów". 


Z miasteczka Canazei położonego w dolinie Fassa, pomimo niesprzyjającej prognozy pogody wyruszamy około godziny 9:00 w kierunku kolejki linowej Belvedere, wywożącej nas na Pecol (ok 1900m npm). Ten rodzaj transportu trochę skraca nieciekawy, stromy, zalesiony segment szlaku wyjściowego z doliny. Z Pecol drogą o numerze 627 podchodzimy w kierunku przełęczy Pordoi. Przyjemny, widokowy spacer, budzącymi się wciąż ze snu, zroszonymi, trawiastymi halami kończymy tuż przed godziną 10:00, kiedy to docieramy do przełęczy.


Szlak podejściowy na Pordoi zaczyna się tuż za dolną stacją kolejki, umożliwiającą wjazd na sam szczyt. Początkowo wiedzie on trawiastym, dość stromym zboczem, szybko zamieniając się na mozolne, piarżyste drapanie w górę. Wraz ze zdobywaniem wysokości otwiera się naszym oczom coraz szersza panorama, między innymi na cudowny, osnuty lodem masyw Marmolady.


Około godziny 11:00 wysoko, przed nami, niczym paszcza diabła staje otworem przesmyk na Forcella Pordoi (2848m npm). Droga robi się jeszcze bardziej stroma i piarżysta, co oprócz powalających widoków również nie ułatwia łapania kolejnych wdechów. Rozłożeni na łopatki obrazami docierającymi do naszych gałek ocznych, charakterystycznymi zakosami docieramy do przełęczy około południa, ostatnie kilkadziesiąt metrów pokonując, ubezpieczonym poręczówką, polem śnieżnym.


Czcigodna małżonka Anna postanawia odpocząć w mieszczącym się na przełęczy schronisku, a ja obieram kierunek na wznoszący się jakieś sto metrów wyżej wierzchołek Sass Pordoi (2950m npm). Z perspektywy schroniska szlak wydaje się stromy i skalisty, ale już po kilku minutach wypłaszacza się i jego charakter w pełni wpisuję się w definicję płaskowyżu, z którego widoki na każdą ze stron przyprawiają dosłownie o zawał serca. Nie ma grama przesady w potocznym określeniu tego miejsca, jako "taras Dolomitów". Jedynie co, nie do końca harmonizuje mi w tym momencie z okalającą przyrodą, to spora ilość ludzi zgrupowana wokół górnej stacji kolejki przy schronisku Maria. Wracając do przyrody, w panoramie poraża, jak to sobie pozwoliłem w głowie nazwać: "mega 3-M". Czyli, widok na piramidę najwyższego szczytu Selli, majestatycznego trzytysięcznika Piz Boe, cały monumentalny masyw Marmolady oraz strzelisty, posępny i monolityczny Sassolungo.


Chwilę delektuję się widokami, jednak pamiętając o prognozie pogody i niedawnym odkryciu brzydkich chmur na horyzoncie, postanawiam wracać, do oczekującej mnie w schronisku Anny. Schron okazuje się dysponować całkiem fajnym barkiem, w którym nabywamy na drodze kupna znany już z wcześniejszych degustacji lager, który w tych okolicznościach przyrody smakuje zupełnie świeżo i niepowtarzalnie.


Około godziny 13:00 rozpoczynamy zejście, złowrogie chmury z horyzontu zawitały nad nasze głowy, mimo powrotu po śladzie wejścia, okolica dzięki innemu, zachmurzonemu światłu wygląda zupełnie inaczej, bardziej złowrogo i kontrastowo. Po niecałej godzinie schodzenia i obserwacji krążących w oddali burz, dopada nas w końcu krótka, ale intensywna zlewa. Trawiaste stoki, na krótko przed dojściem do dolnej stacji kolejki na przełęczy, zamieniają się w błotne lodowisko. Anna radzi sobie świetnie, natomiast ja czuję, że dupozjad to tylko kwestia minut, nie mylę się i tym razem. Cały uwalony z błota, z u-ha-ha-ną po pachy małżonką, docieram na przełęcz, gdzie za pomocą rolki srajtaśmy, noszonej pieczołowicie w plecaku, zamieniam się z powrotem w człowieka.


Pogoda poprawia się, około godziny 15:00 docieramy do ostatniego dziś schroniska Ciapolin, gdzie serwujemy sobie kolejny lager oraz całkiem dobry sernik. Kolejne pół godziny poświęcamy na dojście i zjazd kolejką do Canazei, gdzie kończymy naszą przygodę.


W liczbach wycieczkę można opisać jako około 6 godzin dość ciekawego wymagającego chodzenia w typowo górskim, zróżnicowanym terenie, w czasie których pokonuje się około 11 kilometrów i niecałe 1200 metrów przewyższeń. Dobrym pomysłem okazuje się kolejka, która radykalnie skraca podejście o 500 metrów w pionie, natomiast należy pamiętać, że kursuje ona tylko w wyznaczonych godzinach. Wycieczkę można uznać wręcz za idealną, biorąc pod uwagę wysiłek i trudności, jakie należy pokonać, do wrażeń i widoków jakie otrzymujemy. Ten stosunek stawia, przebytą przez nas trasę na pozycji, z której z ręką na sercu mogę ją rekomendować każdemu amatorowi górskich wrażeń. 


Dziękuję za bardzo pozytywny odzew odnośnie poprzedniego wpisu z Dolomitów, taka reakcja jest dla mnie bardzo motywująca. Jednocześnie proszę o kolejne komentarze, zarówno odnośnie samej wycieczki jak i wpisu, również krytyka to dla mnie okazja do nauki...

Pozdrawiam,
Maciek aka Aperol Sprizt