wtorek, 19 marca 2019

2019.03.17 - Królowa była łaskawa

Witajcie drogie Dziki!

Pomimo, że zima powoli odchodzi w zapomnienie, a kolejna pani wiosna swymi kolorowymi odnóżami, już niecierpliwie tupie u płota, zdecydowaliśmy, że doskonałym, jeśli nie wręcz epickim, pomysłem będzie zimowa wycieczka na Babią Górę. Pierwotny plan zakładał zabawę w alpinistów na żółtym szlaku poprowadzonym stromym północnym zboczem w jednym ze żlebów. Jednak z powodu kilkudniowych opadów oraz silnego wiatru, depozyty nawianego śniegu w babiogórskich żlebach osiągnęły głębokość ponad 3 metrów. W odpowiedzi na tą sytuację, niezastąpieni panowie z beskidzkiej grupy GOPR, słusznie ogłosili lawinową trójkę. Niesieni wizją przedzierania się przez śnieg po szyje, prognozowanym na ostatni dzień weekendu oknem pogodowym oraz niejednokrotnie deklarowanym, przez moją czcigodną małżonkę Annę, marzeniem o zdobyciu najwyższego szczytu Beskidów, postanawiamy zmienić nasze, chorobliwie ambitne plany!:D



Budzik bzzzz bzzz, poranna sekwencja.... Tym razem na Trzech Stawach lądujemy Renatką pilotowaną przez Anie, około 6:40. Zbijamy "pione" z Damianem i bez pośpiechu, w doskonałych nastrojach, z krótką przerwą na zatankowanie piwa i siku, zmierzamy do Zawoi. Około 8:30 studzimy napęd WARP na parkingu w Markowej, przed wejściem do babiogórskiego parku. Zakładamy buty, otwieramy browarki i rekreacyjnym tempem zmierzamy w kierunku schroniska na Szczawinach.



Podejście jest bardzo przyjemne, ponad drzewami zaczyna przebijać słoneczko. Niewygodę, wynikającą ze zwiększającej się z każdym kilometrem ilości mokrego śniegu, rekompensujemy przyjemnością dostarczoną przez alkohol z wypitych broneczków. Humory dopisują, schronisko osiągamy zbyt szybko, niespodziewanie, około godziny 10:00.



Delikatne rozdrażnienie wynikające ze zbyt szybko napotkanego schroniska rozładowujemy kolejką następnych piwerek, tym razem, niestety zakupionych w tym pięknym i funkcjonalnym obiekcie. Świadomi faktu, że aż do powrotu z Diablaka nie będzie możliwości zakupu piwa, uzupełniamy puste miejsce w plecakach.



Wspomniana we wstępie zmiana planu, polega na porzuceniu pomysłu podchodzenia zamkniętym szlakiem wytyczonym żlebem w północnym stoku masywu. Zamiast tego wybieramy trasę wiodącą przez Przełęcz Brona, która wcina się klinem w babiogórski grzbiet pomiędzy Diablakiem a wierzchołkiem Małej Babiej.



Pogoda rysuje nam piękny słoneczny dzień, śniegu w bród, ludzi mało. Bardzo sprawnie osiągamy przełęcz, gdzie uderza w nas wiatr. Nabierając wysokości grzbietem, jesteśmy dosłownie bombardowani tornadem oraz coraz konkretniejszymi widokami. Przejrzystość powietrza jest wyjątkowa. Jak się post factum okazuje, ta niedziela obfitowała w niespotykane, dalekie obserwacje i zdjęcia, co potwierdzają przepiękne tatrzańskie kadry fotografowane z Katowic i okolic, publikowane szeroko w sieci. Osobiście mam wrażenie, że ze wszystkich moich wycieczek na tą kapryśną meteorologiczne górę, doświadczam najlepszych warunków pod względem widokowym. Nie mam pojęcia czy to pogoda, czy moja, napędzana lagerem wyobraźnia, ale mógłbym przysiąc, że w oddali widzę zarys Karakorum i majaczącą w tle sylwetkę K2.



Ania goni niemiłosiernie, w dodatku niedaleko przed szczytem w magiczny sposób znany tylko żonom, wyłącza zupełnie porywisty wiatr. Diablaka witamy około 11:30. Na szczycie Damian odpala stały punkt programu, czyli toaścik pieczętowany jego epicką wiśnióweczką, sporządzoną ściśle według pradawnej receptury, pieczołowicie skrywanej w archiwach jego rodu. To pierwsze wejście Anny i jednocześnie realizacja jednego z jej małych marzeń. Styl oraz atmosfera podczas podejścia sprawiają, że po raz kolejny jestem niesamowicie dumny ze swojej czcigodnej małżonki! Fotki, piąteczki, żółwiki, mega-wiśniówka, piwerka, kanapka z pasztetem, to główne powody które absorbują nasz czas na wierzchołku.



Po przeimprezowanej dobrej godzinie oraz profesjonalnej interwencji medycznej Damiana (senkju, senkju!), skutecznie ratującej moją stopę, uszkodzoną podczas 6. Górskiej Pętli UBS 12:12, której poświęciłem poprzedni wpis na tym nieszczęsnym blogu, postanawiamy gramolić się w dół po śladach. W tym momencie, w ramach pro-tipa, warto jeszcze tylko wspomnieć, że taśma montażowa typu DuctTape, nie sprawdziła się zarówno jako środek naprawczy obuwia wtedy podczas wspominanej pętli, jak i teraz jako medykament ratujący skutki wówczas wyrządzone przez nią na mojej stopie.




Plecakowe zapasy zaczynają wysychać, sprawnie schodzimy, zatrzymując się jedynie na mało istotne rozkminy typu: jak by tu się wylać pośród tłumu entuzjastów Babiej Góry, na bezdrzewnym grzbiecie, jednocześnie nie stając się obiektem hejtu na jednej z beskidzkich grup fejsbukowych:)



Grzbiet masywu, opuszczamy na Przełęczy Brona w typowym dla nas stylu, określanym mianem dupo-zjazdu. Około godziny 14:30 znów niespodziewanie witamy schronisko. Enty już raz narasta irytacja powodowana zbyt rychłym zakończeniem kolejnej fazy wycieczki. Na szczęście na zszargane nerwy pomaga sprawdzone lekarstwo dostępne od ręki, w napotkanej placówce PTTK.



Około godziny 16:00 rozgrzewamy napęd WARP w zastanej bezruchem Renatce. W drodze powrotnej wpadamy w post-weekendowe korki, które trochę spowalniają oczekiwane tempo powrotu. Podsumowując wycieczkę w jednym zdaniu, bez chwili wahania napiszę, że otaczający mnie wspaniali ludzie, wyczekana, przecudna pogoda oraz nasze pozytywne nastawianie sprawiły, że była to jedna, z lepszych wycieczek, w jakich miałem zaszczyt uczestniczyć ever! Pozostaje tylko sparafrazować wyeksploatowane, a niejednokrotnie wyśmiewane stwierdzenie, nagminnie używane w sieci przy okazji mnogich deskrypcji babiogórskich podbojów - ".... królowa i dla nas była łaskawa!!!!" :D




Fotografie wykonał Damian, a te brzydkie pseudo zdjęcia, ja naklikałem:)

Pozdr.,
Maciek

p.s. Komentarze bardzo mile widziane. A jeśli ktoś, po lekturze, poczuł, że tego typu formuła rekreacji jest mu bliska, gorąco zachęcam do kontaktu. Góry dalej stoją tam gdzie stały, przygoda czeka tuż za rogiem...

niedziela, 10 marca 2019

2019.03.09 - 6 Górska Pętla UBS 12:12

Witajcie drogie Dziki,

Start w tegorocznej edycji Górskiej Pętli organizowanej przez Ultra Beskid Sport planowałem od zeszłego roku. Po zaliczonych w 2018 półmaratonach: Chudym Wawrzyńcu i Piekle Czantorii, Górska Pętla z minimum zaliczonymi dwoma okrążeniami miała stanowić kolejny kamień milowy na mojej wyboistej drodze przełajowych biegów górskich. Starałem się utrzymywać w miarę dobrą, jak na mnie kondycję, trochę trenować, nie przesadzać z alko, jedzeniem oraz kochać małżonkę. Wszystkie te, karkołomne zabiegi i mordercze wyrzeczenia, o czym wspominałem już w poprzednim wpisie, zostały poważnie zachwiane, przez tajemniczą, grypopodobną, chorobę która toczy moje stare ciało już od kilku tygodni. Mimo radykalnych starań stosowania niezwykle skutecznej terapii chmielowo-słodowej, wirus nie dał za wygraną, nad marcowym startem w Pętli zawisł wielki, złowrogi, czerwony, migoczący znak zapytania....


Sobota, godzina 8:30, niestrudzona Renata, nakarmiona wysokiej jakości olejem napędowym z pobliskiego BP, rozpoczyna kolejny raz kurs w kierunku Brennej. Na pokładzie znana już ekipa, czyli Zosia "Najlepsza wspinakerka", moja czcigodna małżonka Anna, która pilnuje Renatowych sterów oraz ja w w trakcie śniadania, którego z powodu swojego bałaganiarstwa nie zdążyłem ogarnąć zanim wyszedłem z domu.


Ze sporym zapasem czasu, bo o 10:20 sadzamy Renię na parkingu pod hotelem Kotarz, który jest jednym z partnerów biegu. Spotykamy się z reszta ekipy, moim bratem Markiem, Beatą i Zuzą oraz Patrycją i Basią. W międzyczasie sprawnie pobieramy pakiety startowe w biurze zawodów zlokalizowanym w hotelowej restauracji. Po herbatce w miłym towarzystwie, przebieramy się w bardziej biegowe stylizacje (chyba nigdy mentalnie nie oswoję się z leginsami;). Nawiązując jeszcze do tematu fatałaszków i sprzętu już dzień wcześniej zauważyłem, że moje 5-cio miesięczne buty okres świetności mają już za sobą, a właściwie to nadają się już tylko do hasioka (utylizacji), historia powtarza się  podczas inspekcji skarpet, w końcu wybieram jeszcze żyjące podkolanówki CompresSport'a. W ramach szybkiej akcji serwisowej, zalepiam zapiętki srebrną taśmą teflonową, co wygląda na prawdę "pro" i sprawia obiecujące wrażenie;)


Punktualnie z planem organizatora odbywa się odprawa przedstartowa, na której dostajemy garść ważnych informacji, niestety z przejęcia zapominam wyłączyć muzykę w słuchawkach i nie za wiele z tych wiadomości do mnie dociera. Ustawiamy się na starcie i dokładnie o godzinie 12:12 startujemy.

 

Pierwsze 2 km to delikatny asfaltowy podbieg, najpierw wzdłuż Brennicy, następnie przez most i dalej wgłąb doliny Hołcyny w sam raz na rozgrzewkę. Kilkaset metrów za jeziorkiem kończymy z asfaltem i zaczynamy ostry podbieg w kierunku Hali Jaworowej. Początkowo mokra, błotnista ścieżka po kilku kilometrach zmienia się w na wpół zmrożony, wpół sypki śnieżny dukt, na którym grubość pokrywy sięga kolan. Samo podejście na halę wykonujemy gęsiego korzystając z wcześniej założonego śladu.

 

Następnie szybki ale techniczny trawers Kotarzu, a potem zaśnieżony zbieg i kolejno podbieg na Grabową. W Chacie Grabowa czeka na nas pyszny punkt żywieniowy. Po szybkim opierdzielniu różnych gatunków czekolady i popchaniu jej colą, kontynuuję przygodę w kierunku Starego Gronia, a następnie Horzelicy. Na tym odcinku oprócz strumyków, zwałów błota, różnej postaci głębokiego śniegu oraz wiatrołomów dochodzą konkretnej wielkości kałuże, których omijanie dostarcza nie lada frajdy. Kolejne kilometry to już zbieg do Brennej i zamknięcie pętli przy hotelu.


Nie tyle zmęczony, co zniechęcony warunkami, podejmuję jednak decyzję o wejściu na drugą pętle. Egzekucję swojej niezbyt rozsądnej decyzji poprzedzam popasem na niesamowicie dobrze zaopatrzonym punkcie żywieniowym zlokalizowanym w hotelowej grill-altanie. Mimo stwierdzonej pustki śródczaszkowej, trudno mi zmusić psychikę do powtórnego biegania. Z czasem i każdym kolejnym kilometrem jest mi coraz łatwiej. Mniejsze obłożenie, niższa temperatura i lepiej rozbiegana ścieżka, a także zaaplikowane węglowodany sprawiają, że zaczyna mi się biedz przyjemnie. Tempo słabe, ale samopoczucie dobre, jedyne, co zaczyna mnie konkretnie martwić od 25km to coraz bardziej obtarta prawa pięta. Kiedy ból staje się niepokojący, postanawiam się zatrzymać i ocenić straty. Po rozpięciu stup-tuta okazuję się, że teflonowa taśma magicznie zniknęła, tylna część skarpetki nie istnieje, miękka wyściółka zapiętka buta poszła pobiegać inną trasą i już jej nie ma z nami. Postanawiam naciągnąć to co zostało z podkolanówki tak wysoko jak się da i kontynuować. Euforia i endorfiny sprawiają, że tłumie dyskomfort głęboko poza świadomością, na zbiegach mogę odciążyć piętę, co pozwala w świetnym nastroju ukończyć drugie okrążenie.


Lekko wyziębiony z zakrwawioną nogą, zgłaszam sędziemu, że na mnie już pora. Założony plan został wykonany! Może nie jest to jakieś osiągnięcie, ale jestem z siebie zadowolony. Wiem, że zawiódł sprzęt, a nie moja, obniżona infekcją wydolność, czy też słaba psychika. Po biegu czeka mnie nagroda w postaci kolacji na mecie. Dostępne menu zawstydziłoby nie jedną restaurację. Z napojów jest wszystko, piwo (Wrężel), izotoniki, kola, herbata, kawa, natomiast jedzenia nie warto wymieniać, bo lista zdominowała by rozmiar tego wpisu. Wspomnę tylko o grillowanych bananach w czekoladzie, krupniokach, spaghetti, gofrach, czy naleśnikach. Po wszystkim miałem wrażenie, że bieg był tylko dodatkiem do poczęstunku:)

 

Całą imprezę podsumowuje bardzo pozytywnie. Świetna, profesjonalna organizacja - dziękuje UBS - jesteście the best! Znana z innych biegów i treningów trasa, w nowej bardzo technicznej, wymagającej odsłonie. Doborowe towarzystwo, które zapewniło świetną zabawę, ale też, które stymulowało do rywalizacji w rozsądnym, koleżeńskim zakresie. W tym miejscu chciałem podziękować Pati i Markowi, z którymi miałem przyjemność przetoczyć swój zad po tej trasie niejednokrotnie, zarówno podczas tych zawodów, jak i wcześniejszych treningów - uwielbiam WAS! Na zakończenie tego wpisu, w ramach ciekawostki humorystycznej, chciałem podzielić się mailem jaki otrzymałem godzinę po biegu od serwisu Strava :)



Pozdr.,
Maciek

p.s. Post testowo większą czcionką, jako reakcja na feedback od Was...