niedziela, 16 czerwca 2019

2019.06.01 - XVII Bieg na Hrobaczą Łąkę

Witajcie drogie Dziki,

W poszukiwaniu idealnego przedpołudnia w górach, przemierzając bezmiar Internetu, pod koniec maja trafiam na tytułową imprezę organizowaną przez Centrum Sportowo Widowiskowe w Kozach oraz stowarzyszenie Ultra Beskid Sport. Sobotnie popołudnie pierwszego dnia czerwca, miałem zagospodarowane przez moją czcigodną małżonkę Annę, natomiast świetnie zapowiadający się poranek szkoda było marnować na leżenie w wyrze.

W moim przebiegłym planie partycypuje Mariusz, który przed niedzielnymi, asfaltowymi zawodami WizzAir w Katowicach, postanawia rozprostować nogi na beskidzkich wertepach. Od słowa, do słowa, chwile po godzinie 7:00 pędzimy obaj na pokładzie mojego złomka w kierunku miejscowości Kozy, jako uczestniczy XVII Biegu na Hrobaczą Łąkę. Na epickość tej imprezy składa się kilka czynników, z czego główne, to niespełna 15-sto kilometrowa, piękna trasa poprowadzona moim ukochanym Beskidem Małym, wspomniany udział w organizacji stowarzyszenia UBS, który jest gwarancją profesjonalizmu i niepowtarzalnej atmosfery oraz długo wyczekiwana, letnia, słoneczna pogoda.


W Kozach, po szybkiej sesji krajoznawczej, lądujemy około godziny 8:30, od przemiłych pań w biurze zawodów odbieramy bogate pakiety startowe, zawierające miedzy innymi produkty firmy Ekamedica oraz kolejny ręcznik z logo biegu:D Naszej uwadze nie uchodzą licznie zgromadzone, w mieszczącym biuro zawodów centrum sportowym, dumnie wyeksponowane trofea sportowe. Robiąca duże wrażenie wystawa krzyczy do nas jednoznacznym przesłaniem, że na tej ziemi, w role chłopców do bicia, wcielamy się niestety my:D


Po godzinie 9:00 przemieszczamy się z biura w kierunku targowiska miejskiego, gdzie przed ogromną sceną następuje oficjalne otwarcie imprezy, w którym biorą czynny udział najwyższe władze miasta. Sympatyczna blondynka prowadzi kilkuminutową rozgrzewkę, a następnie cały tłumek wędruje kilkaset metrów dalej na techniczny start biegu, którego prowadzony będzie pomiar czasu.


Startujemy bez zwłoki, początkowe kilometry to niezbyt stromy, ale męczący podbieg asfaltem w pełnym słońcu. W okolicach drugiego kilometra zamieniamy asfalt na typową górską drogę, profil stabilizuje się jako seria kolejnych, przyjemnych zbiegów i podbiegów wzdłuż masywu grupy Magurki Wilkowickiej.


Mimo doskwierającego żaru lejącego się z nieba, biegnie mi się przyjemnie. Nie zakładam sobie wyścigowego tempa, a zawody traktuje jako trening i czystą przyjemność. Około ósmego kilometra następuje zwrot kierunku trasy oraz rozpoczyna się kluczowy, trwający ponad dwa kilometry, stromy podbieg. Ten segment trasy sprawia, że szybkie typowo biegowe zawody zamieniają się powolne ładowanie do góry, które niczym odkurzacz wysysa ze mnie energię witalną. Po dodarciu na zalesiony grzbiet masywu w magiczny sposób siły wracają, a uśmiech ponownie gości na mojej morduni. Rozpędzam się, doskonale znanym mi segmentem trasy, Gaiki, Przełęcz u Panienki, Groniczek. Na metę, zlokalizowaną tuż przy krzyżu na szczycie Hrobaczej Łąki wpadam w doskonałym humorze po niecałych dwóch godzinach biegu. Odbieram piękny pamiątkowy medal, a następnie udaje się w kierunku schroniska przy którym zorganizowany jest posiłek, góralskie występy artystyczne oraz dekoracja zwycięzców.


Szybko odnajduję Mariusza, który dzięki sporej przewadze nade mną zdążył już sobie przytulić zimne pifto. Kilka pamiątkowych fotek, wymiana wrażeń, degustacja grillowanego oscypka z kefirem zafundowanego przez lokalną mleczarnie, a także pożywna zupka od organizatora. Zmęczeni gwarem tłumu i wszechobecną po-biegową ekscytacją, postanawiamy kontynuować nasz trening w bardziej dzikich rejonach masywu. Nieśpiesznym truchtem oddalamy się z Hrobaczej, obiegając kamieniołom grzbietem, w kierunku Bujakowskiego Gronia. Korzystając z technicznej drogi, tuż przed szczytem odbijamy na północ w kierunku Kóz. Po kolejnych kilku kilometrach niebieskim szlakiem dobiegamy na parking. Wymieniamy wrażenia z biegu ze spotkanymi uczestnikami, przebieramy się, a następnie zadowoleni i lekko zmęczeni obieramy kurs powrotny.


Do domu wracam koło godziny 15:00 w samą porę by spokojnie przygotować się do wieczornego wyjścia z Anną. Podsumowując cały trening, uzbierało się ponad 21 kilometrów i około 1000m przewyższenia po wspaniałych szlakach Beskidu Małego. Moje bezstresowe, luźne nastawienie, spowodowało, że oprócz kilku fajnych gadżetów z pakietu oraz pamiątkowego medalu, z imprezy wynoszę lekkie zmęczenie, ale przede wszystkim, dużą dawkę relaksu i ogromny ładunek endorfin. Gorąco polecam kolejne edycje tego biegu, ja na pewno postaram się go odwiedzić w przyszłości.

 

Pozdr.,
Maciek

piątek, 7 czerwca 2019

2019.05.25 - Integrowanie Przez Bieganie

Witajcie drogie Dziki,

Maj to miesiąc, w którym cyklicznie, od czterech lat odbywa się impreza wspinaczkowa o wdzięcznie brzmiącej nazwie, Integrowanie Przez Wspinanie. Festiwal ten siedzibę ma w południowej części Jury Krakowsko - Częstochowskiej, w rejonie tzw. dolinek podkrakowskich, a konkretnie w sercu Doliny Będkowskiej. Malownicza, jurajska okolica ściąga w tym okresie do siebie dobre kilka setek wspinaczy oraz wszelkiej maści osoby zainteresowane wspinaniem, lub w jakikolwiek sposób związane ze środowiskiem wspinaczkowym. IPW poza klasycznymi formami integracji oferuje wiele innych atrakcji takich jak, targi outdorowe, testy sprzętu, zawody wspinaczkowe, gry terenowe, warsztaty, prelekcje, koncerty, projekcje filmów, pokazy artystyczne, a także przełajowe zawody biegowe.

W tym roku, tak samo jak poprzednio, zachęcony niesamowitymi okolicznościami przyrody i bezwarunkową miłością do jurajskich ścieżek, postanawiam wziąć udział w biegu. Tegoroczną nowością natomiast jest odważna decyzja mojej czcigodnej małżonki Anny o debiucie na trudnym dystansie 10km poprowadzonym, bądź co bądź, typowo górskim terenem ze sporą dawką przewyższeń. Maj to również, miesiąc urodzin mojej Lubej, zatem ukończenie biegu IPW ma być formą prezentu, który Anna wymarzyła sobie podarować.

W dolince pojawimy się z Marciano w czwartkowe popołudnie. W strugach deszczu rozbijamy nasze obozowisko, depresyjne oddziaływanie niesprzyjającej aury łagodzimy złocistym trunkiem, którego zbawienne działanie pozwala spokojnie przetrwać deszczową noc. Dziewczyny dojeżdżają w piątek, pogoda poprawia się, a wraz z nią nastroje. Pole namiotowe dynamicznie zapełnia się kolejnymi konstrukcjami, atmosfera znacząco ożywia się, startują kolejne wydarzenia IPW, impreza nabiera rozpędu...

Sobotni bieg zaplanowano na godzinę 10:00, wstajemy wcześniej, zapowiada się ciepły i słoneczny dzień. Po szybkiej toalecie, przygotowuję pożywną owsiankę, idealną na przedstartowe śniadanko. Odbieramy bogate pakiety startowe w biurze zawodów. Równolegle do naszych przygotowań prowadzone są prace organizacyjne zawodów. Rośnie dmuchana bramka startowa, pojawia się namiot oraz ekipa odpowiedzialna (po raz pierwszy w historii biegu) za profesjonalny pomiar czasu, w tle widać coraz większą ilość krzątających się  po okolicy biegaczy i biegaczek.

Punktualny start, pierwszy kilometr to szybki asfalt, następnie skręt w las i przyjemny błotnisty przełaj. Wąska ścieżka, poprowadzona żółtym szlakiem, usiana jest wystającymi ostrymi wyrostkami skalnymi, co nadaje jej ambitny, techniczny charakter. Następnie epicki podbieg wynoszący trasę z Doliny Będkowskiej w kierunku Będkowic. Kilkaset niemalże płaskich metrów asfaltem poprzez wieś. Dzięki licznie zgromadzonym kibicom oraz zabezpieczającym drogę strażakom nie sposób pomylić kierunek na krętych uliczkach. Kolejny raz żegnamy asfalt i rozpoczynamy długi techniczny, kamienisty zbieg prosto w objęcia malowniczej Doliny Kobylańskiej. 

Kilkukilometrowa ścieżka wiodąca doliną, to tak naprawdę zjawiskowa sekwencja wielu kadrów wyjętych żywcem z uniwersum Tolkiena. Mistyczny lasek poprzecinany uroczymi strumyczkami, które co kilka minut przychodzi nam forsować. Strzeliste, majestatyczne, wapienne turnie po obydwu stronach wąskiej dolinki, niczym milczący kibice, kpiący bezgłośnie z naszego mizernego wysiłku. Po około pięciu kilometrach, na końcu doliny dobiegamy do punktu żywieniowego, gdzie robimy nawrotkę i po raz drugi, tym razem bardziej zmęczeni, wracając mamy przyjemność utrwalać ten przepiękny krajobraz w naszej pamięci.

Tempo słabnie, bo i powrót jest bardziej wymagający, ale to co się zbiegło w dół, trzeba teraz wbiec do góry, wyjścia nie ma... Na zbiegu do Będkowskiej trochę odpuszczam, skupiam się na na równowadze i dokładnie patrze pod nogi, ponieważ ewentualna wywrotka w tym terenie mogła by skończyć się bardzo przykro. Ostatni kilometr asfaltem, traktuje jako finisz, odkręcam moc na maksa, pamiętając jednocześnie, że dokładnie taka sama decyzja w zeszłym roku, spowodowała, że dosłownie na kilka metrów przed metą zabrakło mi sił. W tym roku nic podobnego się nie zdarza, dobiegam sympatyczną biegaczkę i postanawiam jeszcze docisnąć, koleżanka w ułamku sekundy podejmuje temat.... Na metę wpadam w poczuciu totalnego szczęścia i euforii.

Uspokajam skołatane nerwy, gratuluje świetnego finiszu spotkanej przed chwilą dziewczynie. Kilka minut odpoczynku na  stabilizację oddechu i za moment z browarem w ręku wybiegam z powrotem na spotkanie z Anią, która właśnie zaczyna ostatni, finiszujący bieg, asfaltowy kilometr. Na metę wbiegamy razem, szczęśliwi, ale mocno zmęczeni. Rozpiera mnie wielka duma, ponieważ, jak wspomniałem we wstępie, tym biegiem Ania zadebiutowała na dystansie 10km. Ja też odniosłem osobisty mały sukces, ponieważ udało mi się poprawić zeszłoroczny czas o 6 minut.


Podsumowując całe wydarzenie, nie mogę napisać ani jednego złego słowa, świetna trasa, perfekcyjna organizacja i unikatowa, bezcenna atmosfera. Pogoda dopisała, nie padał deszcz, słoneczko grzało może odrobinę za mocno, ale w końcu nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Spora ilość błota i wezbrane strumyczki tylko urozmaiciły bieg i dodały mu pikanterii. Na brawa, zresztą podobnie jak w zeszłym roku, zasługuje pakiet startowy, w którym oprócz typowych rzeczy jak izotonik, otrzymaliśmy praktyczne ręczniki z mikrofibry z logo imprezy, a także kosmetyki dla sportowców. Całokształt imprezy zmusza mnie do wystawienia jej maksymalnej oceny i mojej pełnej rekomendacji. Jeśli będzie mi dane, na pewno wystartuje w kolejnych edycjach, do czego serdecznie zachęcam. Na koniec, od siebie, mogę tylko dodać, że mile widziany byłby dodatkowy, dłuższy wariant trasy, jak na przykład półmaraton, który pozwoliłby jeszcze pełniej wykorzystać niezrównane zalety jurajskiej przyrody.


Do zobaczenia na jurajskich ścieżkach!

Pozdro,
Maciek

Fot. moje oraz Agnieszka Jedrzejewska-Wnuk, Karolina Gruchala, Maciej Urbanik