wtorek, 23 lipca 2019

2019.07.10 - Col Rodella czyli z ziemi polskiej do włoskiej...

Witajcie drogie Dziki,

Mimo, że wakacje pełną parą... Mimo, że prawie wszyscy się urlopują.. Mimo że doświadczam chyba pierwszego, blogowego kryzysu, zadając sobie fundamentalne pytanie: po ch*** ja to właściwie piszę? Mimo, że kilka dni temu zalałem sobie klawiaturę piwem i teraz większość klawiszy strasznie się lepi... Postanowiłem utrzymać trend i z zapałem godnym dzika, rozpocząć lipcowym wpisem, cykl relacji z naszej podróży w Południowy Tyrol do włoskiej doliny Val di Fassa. Wydaje mi się, że kilkuodcinkowy podróżniczy mini-serial będzie dobrym kontrapunktem dla mocno eksploatowanej w poprzednich wpisach tematyki biegowej, do której zapewne jeszcze powrócę w przyszłości.




Val di Fassa rozciąga się niezwykle malowniczo w sercu Dolomitów, czyli położonego w Alpach Wschodnich, wapiennego pasma górskiego, mieszczącego się w północno - wschodniej części Włoch. Za cel, pierwszej, rozpoznawczo - rozgrzewkowej wycieczki obieramy wybitne wzniesienie Col Rodella, należące do masywu Sassolungo, dumnie górujące nad miejscowościami Canazei i Campitello di Fassa, z których prowadzą szlaki podejściowe na szczyt. Rozpoczynając przygodę w miasteczku Campitello, męczące podejście można radykalnie zredukować za pomocą, niedrogiej kolejki linowej, my jednak wybieramy jeszcze tańszy,  bardziej czasochłonny wariant całodniowej wycieczki i tuż przed godziną 7:00 rozpoczynamy naszą wędrówkę  z pola namiotowego "Marmolada" w Canazei.


Szybko pokonujemy malownicze uliczki, tej pięknej, górskiej, jeszcze nieco sennej osady i z łatwością odnajdujemy szlak wiodący w kierunku naszego dzisiejszego celu.


Ścieżka od samego początku nie pozostawia złudzeń, ładujemy ostro do góry, raczej w iście tatrzańskim, niż beskidzkim stylu. O nachyleniu przemierzanego zbocza doliny, świadczyć mogą pancerne, anty-lawinowe konstrukcje napotykane co kilka chwil w lesie. Bardzo szybko zdobywamy wysokość i już po około godzinie marszruty drzewostan zdaje się przerzedzać, a naszym oczom ukazują się pierwsze widoki na dolinę oraz okalające ją góry.


Po kolejnej godzinie, w czasie której nieśpieszno pokonujemy kolejne ścieżki, strumyczki i zakosy, wychodzimy ponad piętro lasu. Szlak staje się bardziej płaski, a charakter trasy zaczyna przypominać Tatry Zachodnie. Panorama otwiera się prawie całkowicie atakując nasze zmysły niesamowicie malowniczymi obrazami. Pierwszy raz od wyjścia z pola namiotowego mamy również okazję zobaczyć nasz cel, w całkiem nowej, znacznie mniej odległej perspektywie.


W miarę jak radośnie posuwamy naszą ekspedycję w kierunku wierzchołka, z pośród trawiastych hal zaczynają, coraz częściej, dochodzić naszych uszu charakterystyczne gwizdy. Po kilku minutach, wodzone wrodzoną ciekawością, ukazują nam się kolejne sylwetki sympatycznych świstaków. Futerkowi przyjaciele są do momentu dojścia do górnej stacji kolejki, na wysokości około 2350m npm, jedynymi, napotkanymi, towarzyszami naszej wycieczki.


Na szczyt Rodelli wiodą dwie drogi: pierwsza, łatwa czyli, północno - wschodnie podejście, od schroniska Rifugio Des Alpes oraz druga, nieco trudniejsza, wspinaczkowa, via ferrata wytyczona na ponad stumetrowej, południowej ścianie wzniesienia. Nasz dwuosobowy zespół, pod kierownictwem, mojej czcigodnej małżonki Anny, decyduje się oczywiście na wariant wspinaczkowy. Realizacja planu zajmuje nam kolejne kilka minut, w czasie których odnajdujemy, a następnie pokonujemy, nieco ukrytą ścieżkę podejściową pod start ferraty. Szpejimy się i nieśpiesznie, wraz z innym zespołem, zaczynamy wspinaczkę.


Po drodze napotykamy rozmaite formacje skalne, od gładkich, średnio nachylonych płyt, poprzez małe żeberka, aż po ciekawe kominki. Trudniejsze miejsca, oprócz asekuracji z liny, ubezpieczone są również stalowymi klamrami. Po niespełna godzinnej, leniwej i niewymagającej wspinaczce osiągamy szczyt na wysokości 2486m npm.


Jestem niezwykle dumny z Ani, ponieważ, do tej pory nie miała do czynienia z aż tak intensywnym obcowaniem ze skałą, a poradziła sobie doskonale, podnosząc dodatkowo swój osobisty rekord wysokości zdobytej góry. Dochodzimy do schroniska mieszczącego się na skalistym szczycie, radość, ekscytacja i gratulacje. Niestety w porannym zamieszaniu, fatalnym splotem zdarzeń, zapominamy spakować gotówkę do plecaków, zatem nasze szczęście konsumujemy na sucho, bez jakże pożądanego, w tych okolicznościach schroniskowego lagera.


Do zejścia używamy, wspominanej, łatwiejszej drogi w kierunku schroniska Des Alpes. Następnie niesamowicie widokowym grzbietem, w towarzystwie masywu Sassolungo, redukujemy wysokość, w kierunku północno - zachodnim, by tuż przed schroniskiem Federico Augusto, zboczyć z szerokiej drogi na rzecz krętej ścieżki, znakowanej numerem 529, wiodącej w kierunku osady Campitello.


Zejście mija nam szybko i bezproblemowo, wśród przepięknych widoków i doskonałej pogody. Na ewentualną monotonię, przyroda serwuje nam do pokonania rozległe pole ogromnych wiatrołomów. Przeprawa przez ten fragment dostarcza nie mniej wrażeń niż wspinaczka skalna na szczyt, natomiast w ramach nagrody dostajemy cudny widok wypasającego się stada koni. Wraz z  konsekwentnym pozbywaniem się wysokości, wkraczamy w malowniczy labirynt zabudowań Campitello. Wycieczkę kończymy dochodząc do Canazei wzdłuż strumienia Avisio, mijając po drodze dolną stację kolejki, której końcową destynację poznaliśmy kilka godzin wcześniej.


Wycieczka prowadzona bez pośpiechu, na zupełnym luzie, zajęła nam z dużą ilością przerw ponad 8 godzin. W czasie których przeszliśmy około 17 kilometrów i ponad 1400 metrów przewyższenia. Charakter trasy określiłbym jako poziom Tatr Zachodnich. Prowadząca na szczyt via ferrata powinna zająć między 30, a 60 minut turyście, który wcześniej miał do czynienia z trudnościami z poziomu naszej tatrzańskiej Orlej Perci. Ze względu na łatwy, a zarazem niezwykle widokowy charakter, może stanowić świetną rozgrzewkę przed kolejnymi, bardziej zaawansowanymi próbami eksploracji regionu. Podczas przejścia doskonale można zapoznać się z topografią okolicy, a także do woli naoglądać się widoków masywów: Sassolungo, Sella czy Marmolada.


Dzięki za wytrwałość i zapraszam do śledzenia kolejnych odcinków z Val di Fassa.

Pozdro,
Maciek