piątek, 7 czerwca 2019

2019.05.25 - Integrowanie Przez Bieganie

Witajcie drogie Dziki,

Maj to miesiąc, w którym cyklicznie, od czterech lat odbywa się impreza wspinaczkowa o wdzięcznie brzmiącej nazwie, Integrowanie Przez Wspinanie. Festiwal ten siedzibę ma w południowej części Jury Krakowsko - Częstochowskiej, w rejonie tzw. dolinek podkrakowskich, a konkretnie w sercu Doliny Będkowskiej. Malownicza, jurajska okolica ściąga w tym okresie do siebie dobre kilka setek wspinaczy oraz wszelkiej maści osoby zainteresowane wspinaniem, lub w jakikolwiek sposób związane ze środowiskiem wspinaczkowym. IPW poza klasycznymi formami integracji oferuje wiele innych atrakcji takich jak, targi outdorowe, testy sprzętu, zawody wspinaczkowe, gry terenowe, warsztaty, prelekcje, koncerty, projekcje filmów, pokazy artystyczne, a także przełajowe zawody biegowe.

W tym roku, tak samo jak poprzednio, zachęcony niesamowitymi okolicznościami przyrody i bezwarunkową miłością do jurajskich ścieżek, postanawiam wziąć udział w biegu. Tegoroczną nowością natomiast jest odważna decyzja mojej czcigodnej małżonki Anny o debiucie na trudnym dystansie 10km poprowadzonym, bądź co bądź, typowo górskim terenem ze sporą dawką przewyższeń. Maj to również, miesiąc urodzin mojej Lubej, zatem ukończenie biegu IPW ma być formą prezentu, który Anna wymarzyła sobie podarować.

W dolince pojawimy się z Marciano w czwartkowe popołudnie. W strugach deszczu rozbijamy nasze obozowisko, depresyjne oddziaływanie niesprzyjającej aury łagodzimy złocistym trunkiem, którego zbawienne działanie pozwala spokojnie przetrwać deszczową noc. Dziewczyny dojeżdżają w piątek, pogoda poprawia się, a wraz z nią nastroje. Pole namiotowe dynamicznie zapełnia się kolejnymi konstrukcjami, atmosfera znacząco ożywia się, startują kolejne wydarzenia IPW, impreza nabiera rozpędu...

Sobotni bieg zaplanowano na godzinę 10:00, wstajemy wcześniej, zapowiada się ciepły i słoneczny dzień. Po szybkiej toalecie, przygotowuję pożywną owsiankę, idealną na przedstartowe śniadanko. Odbieramy bogate pakiety startowe w biurze zawodów. Równolegle do naszych przygotowań prowadzone są prace organizacyjne zawodów. Rośnie dmuchana bramka startowa, pojawia się namiot oraz ekipa odpowiedzialna (po raz pierwszy w historii biegu) za profesjonalny pomiar czasu, w tle widać coraz większą ilość krzątających się  po okolicy biegaczy i biegaczek.

Punktualny start, pierwszy kilometr to szybki asfalt, następnie skręt w las i przyjemny błotnisty przełaj. Wąska ścieżka, poprowadzona żółtym szlakiem, usiana jest wystającymi ostrymi wyrostkami skalnymi, co nadaje jej ambitny, techniczny charakter. Następnie epicki podbieg wynoszący trasę z Doliny Będkowskiej w kierunku Będkowic. Kilkaset niemalże płaskich metrów asfaltem poprzez wieś. Dzięki licznie zgromadzonym kibicom oraz zabezpieczającym drogę strażakom nie sposób pomylić kierunek na krętych uliczkach. Kolejny raz żegnamy asfalt i rozpoczynamy długi techniczny, kamienisty zbieg prosto w objęcia malowniczej Doliny Kobylańskiej. 

Kilkukilometrowa ścieżka wiodąca doliną, to tak naprawdę zjawiskowa sekwencja wielu kadrów wyjętych żywcem z uniwersum Tolkiena. Mistyczny lasek poprzecinany uroczymi strumyczkami, które co kilka minut przychodzi nam forsować. Strzeliste, majestatyczne, wapienne turnie po obydwu stronach wąskiej dolinki, niczym milczący kibice, kpiący bezgłośnie z naszego mizernego wysiłku. Po około pięciu kilometrach, na końcu doliny dobiegamy do punktu żywieniowego, gdzie robimy nawrotkę i po raz drugi, tym razem bardziej zmęczeni, wracając mamy przyjemność utrwalać ten przepiękny krajobraz w naszej pamięci.

Tempo słabnie, bo i powrót jest bardziej wymagający, ale to co się zbiegło w dół, trzeba teraz wbiec do góry, wyjścia nie ma... Na zbiegu do Będkowskiej trochę odpuszczam, skupiam się na na równowadze i dokładnie patrze pod nogi, ponieważ ewentualna wywrotka w tym terenie mogła by skończyć się bardzo przykro. Ostatni kilometr asfaltem, traktuje jako finisz, odkręcam moc na maksa, pamiętając jednocześnie, że dokładnie taka sama decyzja w zeszłym roku, spowodowała, że dosłownie na kilka metrów przed metą zabrakło mi sił. W tym roku nic podobnego się nie zdarza, dobiegam sympatyczną biegaczkę i postanawiam jeszcze docisnąć, koleżanka w ułamku sekundy podejmuje temat.... Na metę wpadam w poczuciu totalnego szczęścia i euforii.

Uspokajam skołatane nerwy, gratuluje świetnego finiszu spotkanej przed chwilą dziewczynie. Kilka minut odpoczynku na  stabilizację oddechu i za moment z browarem w ręku wybiegam z powrotem na spotkanie z Anią, która właśnie zaczyna ostatni, finiszujący bieg, asfaltowy kilometr. Na metę wbiegamy razem, szczęśliwi, ale mocno zmęczeni. Rozpiera mnie wielka duma, ponieważ, jak wspomniałem we wstępie, tym biegiem Ania zadebiutowała na dystansie 10km. Ja też odniosłem osobisty mały sukces, ponieważ udało mi się poprawić zeszłoroczny czas o 6 minut.


Podsumowując całe wydarzenie, nie mogę napisać ani jednego złego słowa, świetna trasa, perfekcyjna organizacja i unikatowa, bezcenna atmosfera. Pogoda dopisała, nie padał deszcz, słoneczko grzało może odrobinę za mocno, ale w końcu nikt nie obiecywał, że będzie lekko. Spora ilość błota i wezbrane strumyczki tylko urozmaiciły bieg i dodały mu pikanterii. Na brawa, zresztą podobnie jak w zeszłym roku, zasługuje pakiet startowy, w którym oprócz typowych rzeczy jak izotonik, otrzymaliśmy praktyczne ręczniki z mikrofibry z logo imprezy, a także kosmetyki dla sportowców. Całokształt imprezy zmusza mnie do wystawienia jej maksymalnej oceny i mojej pełnej rekomendacji. Jeśli będzie mi dane, na pewno wystartuje w kolejnych edycjach, do czego serdecznie zachęcam. Na koniec, od siebie, mogę tylko dodać, że mile widziany byłby dodatkowy, dłuższy wariant trasy, jak na przykład półmaraton, który pozwoliłby jeszcze pełniej wykorzystać niezrównane zalety jurajskiej przyrody.


Do zobaczenia na jurajskich ścieżkach!

Pozdro,
Maciek

Fot. moje oraz Agnieszka Jedrzejewska-Wnuk, Karolina Gruchala, Maciej Urbanik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz