niedziela, 6 stycznia 2019

2019.01.05 - Sankami na Przysłopa

Witajcie drogie Dziki,

Sylwester w Tatrach, z uwagi na chorobę, znanej z innych wycieczek pięcioletniej Zosi, odbył się niestety bez jej udziału, dlatego postanowiliśmy jej to wynagrodzić, kiedy tylko wyzdrowieje. Zapraszam do przeczytania relacji z wyjazdu na sanki w Beskid Śląski.


We wszystkich mediach trwa zmasowana kampania informacyjna na temat ogromnych w skali opadów śniegu na południu naszego kochanego kraju, kolejne wsie zostają odcięte od świata w śnieżnym potrzasku, coraz wyższe stopnie zagrożenia lawinowego ogłaszane są w rejonach, w których nikt o lawinach wcześniej nawet nie śnił, Internet zasypany jest zdjęciami ludzi na których widać jedynie wystające z nad śniegu wełniane pompony czapek, a czasem na zdjęciach widać już tylko i wyłącznie śnieg. Zadaje sobie pytanie, czy w tych, ekstremalnie trudnych i niebezpiecznych, warunkach jest sens zabierać dziecko w góry...?


Wyjeżdżamy dość późno, bo przed godziną 11:00, ale za to wyspani i w dobrych nastrojach, za cel obieramy Wisła Czarne, a następnie spacer do Schroniska PTTK pod Przysłopem, gdzie planujemy nocleg. Mój prywatny, poboczny cel, to kontynuacja rozchodzenia nowych butów zimowych, które zakupiłem na okazję wycieczek w trochę wyższe góry, a które miałem na nogach wcześniej tylko podczas wyjścia na Rycerza opisanego we wcześniejszym wpisie. Nadzieję, że nie będę wyglądał w nich jak skończony kretyn, pokładam właśnie w głębokim, sypkim śniegu:D 


Do Ustronia dostajemy się bardzo sprawnie, jednak w tym miejscu dopada nas potężny korek blokujący całą główną arterię miasteczka. W miarę szybko udaje nam się go ominąć, wybierając mniej uczęszczane drogi na zboczach Równicy i Jaszowca. Wolniejszym tempem, przed 14:00 mijamy centrum Wisły i dojeżdżamy na szczyt przełęczy Kubalonka, gdzie odbijamy na drogę kierującą, obok Prezydenckiego zameczku, na Wisła Czarne. Ten wariant trasy wybieramy by ominąć gigantyczne korki w okolicy centrum narciarskiego w Nowej Osadzie. Wybór ten jest brzemienny w skutkach, ponieważ 2,5km odcinek Kubalonka - Czarne jest zasypany śniegiem i około kilometra poniżej przełęczy blokują go samochody, które niestety znacznie gorzej, niż nasza zwyczajna, kompaktowa Renata, radzą sobie z nieodśnieżoną, wąską, górską serpentyną. Nie należę do ludzi, którzy specjalizują się w pouczaniu innych, ale na początku tego odcinka po ocenie sytuacji i obgadaniu możliwych scenariuszy, wspólnie z czcigodną Anną postanowiliśmy, że zaryzykujemy przejazd, na zasadzie - wiatr we włosach, trwaj przygodo! Natomiast decyzję tą podejmowaliśmy wiedząc, że mamy nowiutkie opony zimowe, nabyte doświadczenie z wyjazdów w ostatnich dniach z kilku podobnych przełęczy i gdybym miał ryzykować to samo w dwu tonowym, nisko zawieszonym, Grant Turismo na letnich 20-to calowych, nisko-profilowych oponach, z tylnym napędem, mając kilku miesięczne dziecko i żonę odzianą w wizytowe i gustowne, aczkolwiek mało przydatne przy odkopywaniu auta, kozaczki, na pewno wyobraźnia podpowiedziała by mi diametralnie inną strategię routingu trasy. Tym bardziej że szerokość drogi i wysokie śnieżne bandy po obu stronach wykluczają możliwość ominięcia stojącego pojazdu przez innych bardziej mobilnych uczestników drogi. Także ewentualne zakopanie, to zablokowanie drogi dla wszystkich i w obydwu kierunkach. Niestety....


Ponad godzinę później i więcej niż kilometrowej zabawie w pchanie sportowego Jaguara, wciąż głodni przygody docieramy na parking w Wisła Czarne. Tu już nas nie dziwi fakt, że żeby zaparkować musimy przepchnąć kilku innych zaskoczonych wynalazkiem opon zimowych kierowców blokujących nam dojazd.



Jest na tyle późno, że rezygnujemy z podejścia na Baranią Górę i wciągamy sanki do schroniska pod Przysłopem, do którego dochodzimy nieśpiesznie po około dwóch i pół godzinie w kompletnych ciemnościach. Wielokrotnie wcześniej miałem okazje bywać w tym schronisku, ale po raz pierwszy zostajemy tam na noc. Dla tych, co nie znają, schronisko, to tak naprawdę ogromny dwu-piętrowy murowany budynek z epoki  tzw. "późny Gierek" (koniec lat 70, ubiegłego wieku). 


Kilka lat temu gruntownie wyremontowane, w taki sposób, że jego wystrój wewnętrzny i atmosfera trafia w moje gusta, mimo że jest bardzo daleko od stylistyki drewnianej, górskiej chatki Puchatka, dlatego jestem niezwykle zadowolony, za każdym razem kiedy mam okazję tam przebywać. Schronisko prowadzone jest przez super spoko ekipę, kuchnia jest bardzo smaczna, wyraźnie wybijająca się ponad średnią schroniskową (wg mnie najsmaczniejszy smażony ser po polskiej stronie). Na uwagę zasługuje fakt, że to najlepiej trafiające w moje gusta piwne beskidzkie schronisko (przepraszam kochany, porterowy Przegibku:).


Obiekt mimo rozmachu jest przytulny i ciepły, a przede wszystkim czysty i wszystko w nim działa sprawnie. Dzieci znajdą tu dla siebie świetnie wyposażony kącik z zabawkami, dorośli znakomicie zaopatrzony bar. W zasadzie o wiele bardziej przypomina hotel niż typowe schronisko. W Przysłopie nie zapłacimy kartą, ale jest możliwość regulacji rachunków via przelew bankowy, bo niestety trzeba się również nastawić na ceny zdecydowanie bliższe hotelowi niż typowemu schronisku PTTK (cena za nocleg 3 osób w 3 os. pokoju z łazienką to około 150zł, obiad 3 osób z piwem około 100zł). Restauracja jest czynna od godziny 8:00 do godziny 20:00.


Noc mija przyjemnie i bez problemów, rano po smacznym śniadaniu, pakujemy plecaki i rozpoczynamy powrót, którego główną częścią jest zaplanowana pod kątem Zosi atrakcja, czyli niemal 7-mio kilometrowy zjazd na sankach, połączony z innymi pobocznymi zabawami, jak nurkowanie w zaspach, obrzucanie się kilkukilogramowymi głazami śnieżnymi, podcinanie mikro lawin, kontrolowane wpadanie i wychodzenie z początków pierwszej fazy hipotermii ;)...


Na parking dochodzimy w dobrych nastrojach, lekko zmęczeni, po około dwóch godzinach. Powrót samochodem rozpoczynamy standardowo od małego wypychanka Reni z zaspy, w której zaparkowaliśmy ją dzień wcześniej. 


Analiza natężenia ruchu drogowego pokazuję, że najkorzystniejsza czasowo trasa wiedzie przez przełęcz Salmopolską i Szczyrk, obok kilku poważnych ośrodków narciarskich, jednak kolejny raz postanawiamy zaryzykować i tym razem wszystko udaje się w stu procentach. Droga przez Salmopol jest niezwykle malownicza i płynna, do domu docieramy o planowanej porze, także wystarcza czasu na postój w przydrożnym maku, na wciągniecie Happy Meal'sa, ukochanego, chyba przez każde wychowane w post-PRL-owskiej erze dziecko.


Ten post różni się nieco od wpisu w mojej, typowej konwencji wycieczkowej, ale różnicę tę wprowadziłem intencjonalnie. Chciałem pokazać, jak niewiele trzeba, by nasze plany spaliły na panewce. Niestety nie udało się wciągnąć Zosi na "nieprzetorowaną" Baranią Górę, na którą tego dnia weszło kilkadziesiąt osób, mimo, że Internet aż, pęka w szwach od zdjęć oszpejonych od stóp do głów wytrawnych górołazów znoszonych na tarczy po przegranych atakach na beskidzkie monstra. Chciałem pokazać również, że do dobrej zabawy wystarczą sanki i kawałek lasu, który jeśli do tego rośnie "pod górkę" i jest wypełniony śniegiem, może stać się prawdziwym placem zabaw dla ludzia w każdym wieku. Ponieważ niezależnie, czy ów ludź mały, czy też duży, uważam, że 15-to kilometrowy spacer z sankami w sensie rekreacyjnym jest równie dobry, co nadzwyczaj modne ostatnio, "zimowe atakowanie" przysłowiowej "Babiej od Krowiarek".... 

Przepraszam również za kilka zdań narzekania i mędrkowania, ale opony zimowe od lat na dobre zagościły w naszej drogowej kulturze i pchanie się bez nich na górskie przełęcze, mimo nadawanych w radio cyklicznych ostrzeżeń o trudnych warunkach śniegowych, to dla mnie czysty debilizm.

Zapraszam do galerii naszych fotek:

Pozdr.,
Maciek  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz