poniedziałek, 22 kwietnia 2019

2019.04.20 - Turystyczne sposoby na święconkę

Witajcie drogie Dziki,

Święta, święta i po świętach, zatem czas na nowy wpis na mojej blogo-parodii turystycznej. Kilka dni po wycieczce na Babią odzywa się do mnie Agnieszka z propozycją wyjazdu w świąteczną sobotę. Na pierwszy rzut oka, pomysł dość kontrowersyjny, na drugi rzut okiem również, ale sklejając fakty do kupy, zaczynam w tej kontrowersji dostrzegać (mimo porozrzucanych oczu) spory pragmatyzm. Czcigodna małżonka ten dzień, niestety spędza w pracy, znacząca większość narodu z rodzinami w domach, albo w kościołach, czyli jest szansa, że zakopianka będzie pusta, a dojazd do bramek na A4 w żaden sposób nie ograniczony.


Chwilę po godzinie 5:00 spotykam się z Agi w Katowicach, ostatnie zakupy na stacji paliw i w świątecznych nastrojach, na pokładzie Agowego suv'a pomykamy w kierunku Nowego Targu. Autostrada, następnie zakopianka, faktycznie niezwykle przejezdne, jak na początek długiego weekendu. Z Białki Tatrzańskiej kierujemy się w rejon Tatrzańskiej Łomnicy na Słowacji. Na chwilę przed godziną 8:00 lądujemy na parkingu Biela Voda, skąd po szybkim śniadaniu, pozwalam się porwać Agnieszce na szlak wiodący Doliną Kieżmarską. Jestem w tej okolicy po raz pierwszy w życiu, zatem perspektywa wycieczki z kimś lepiej znającym się na rzeczy niezwykle mi odpowiada.


Idzie się niezwykle przyjemnie, podejście przypomina ścieżki wiodące w polskie doliny w Tatrach Wysokich, pomijając przejście przez pas Regli, które po południowej, stronie słowackiej wydało mi się znacznie krótsze. Po krótkim pobycie w błotnistym lesie, wychodzimy w piętro kosówki i obficie zalegającym śniegiem podchodzimy Zielone Pleso. Agnieszka, dopełniając świątecznego ceremoniału, rozkłada na śniegu plan zdjęciowy, którego głównym tematem są czekoladowe, wielkanocne jajeczka, za typowo instagramowe tło natomiast, dobieramy niepozorny, majaczący w oddali, Kieżmarski Szczyt;)


Do schroniska, miarowym, spacerowym tempem, docieramy na chwilę przed godziną 10:00. Pogoda miażdży, jest przepięknie. Doświadczamy idealnego błękitnego nieba, ostrego, porannego słońca, bliskości ogromnych tatrzańskich ścian. Nie przesadzali Ci, którzy rekomendowali mi to miejsce. Nie rozumiałem wtedy, dlaczego jednocześnie z zachwytem, błądzili zamglonym wzrokiem gdzieś w nieznane. Nie przesadzała również Agnieszka, zachwalając zielone z dziwnie spokojnym, pewniackim uśmieszkiem, na twarzy...


Miejsce dosłownie porywa mnie, podobnie czułem się, jako dzieciak, będąc pierwszy raz w Morskim Oku. Jednak Zielona Dolinka jest o wiele bardziej intensywna w swych doznaniach, malutkie, zamarznięte jeziorko oraz monument, nachylenie i barwa ścian skalnych teleportują mnie z Ziemi na inną doskonalszą planetę, na której postanawiam zostać na zawsze.


Słowacki pils w takim anturażu smakuje jak ambrozja. Szukając planu na dalszą wędrówkę obserwujemy ludzi wokół. Szlaki turystyczne powyżej schronisk w słowackich Tatrach, ze względu na ochronę przyrody, są zamknięte zimą. Złamanie zakazu może grozić mandatem. Przez ponad półtorej godziny pobytu w dolinie, spaceru wokół stawu, mimo gromadnie napływającej fali turystów nie widzimy by ktokolwiek decydował się na złamanie zakazu. Podchodzimy pod tablicę, na której widnieje czytelna informacja w trzech językach, mówiąca o zakazie wędrówki. Praktyczny brak śladu powyżej tablicy oraz dwóch strażników w czerwonych kurtach nieopodal ostatecznie odwodzi nas od pomysłu pochodzenia Jagnięcej Doliny. Góry poczekają, ale przyroda niekoniecznie, jako intruzi mimo emocji, z pokorą przyjmujemy pozycję persona non grata.


Z Bielej Vody postanawiamy pojechać do kurortu narciarskiego, Tatrzańskiej Łomnicy, skąd na totalnym lajcie, pochłonięci dyskusją zdominowaną wrażeniami z Zielonego Plesa, podchodzimy kolejne segmenty kolejki na Łomnicę. Wycieczka, ze względu na przepiękna pogodę i południową wystawę stoków jest wprost epicka. Po raz kolejny w ekspresowy sposób mijamy piętra reglowe i kosówki, by po kilkudziesięciu minutach spaceru i rozmowy osiągnąć Skalnate pleso.

 


Przyjemna chatka turystyczna, kolejny pils. Pogoda zaczyna trochę marudzić, zrywa się delikatny wiatr, a na błękicie zaczynają zbierać się pojedyncze, bielejące kondensaty. Z chatki wyłazimy w kierunku stacji kolejki. Widoki po raz enty rozwalają mnie doszczętnie... Czuje się bezbronny jak dziecko, chce więcej! Bez względu na wszystko, na bank tam wrócę, ponieważ zostałem dośmiertnie zainfekowany!


Dla mnie powrót na Śląsk, to nie tylko kolejne 200km, to kolejny raz, kiedy muszę ekspresowo wystudzić głowę. Nie chcę się powtarzać, że akurat ta wycieczka była wyjątkowa. Nie sprawdzałem, ale pewnie każdy mój wpis na tym blogu zawiera podobne stwierdzenia. Dzisiaj nie było mega wielkiej ekipy, nie było grubej imprezy, wysokich szczytów, trudnych dróg, ostrych grani, rozgrzanego zjazdami aluminium, nawet czekany zostawiliśmy w bagażniku. A jednak, magia działa, obezwładnia, miażdży i wyczerpuje. Pojedź se na Słowację mówili...

Pozdro,
md

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz