poniedziałek, 15 kwietnia 2019

2019.04.13 - Krawcowe Krokusy

Witajcie drogie Dziki!

Zapraszam do zapoznania się z relacją z wiosennej wycieczki na Krawców Wierch, położony w Beskidzie Żywieckim w grupie Pilska, pomiędzy przełęczami Glinka i Bory Orawskie. Oprócz zwyczajowych, rekreacyjnych celów tym razem, dochodzi miły zaszczyt integracji w sporej, kilkunastoosobowej grupie znajomych z pracy.


Wyjątkowo, kompletuje zawartość plecaka już w wieczór poprzedzający wyjazd, w naszym "pokoju - magazynie turystycznym" panuje epicki burdel, ponieważ nie zdążyłem uporządkować rzeczy po ostatnim wyjedzie, czcigodna małżonka Anna właśnie wróciła z tygodniowego wypadu w Beskidy, również wypakowując swoje graty, a następnie, podobnie jak ja, wyrusza na kolejną wycieczkę nazajutrz. 

Sobota, godzina 7:20, podejmuję Wojtka z jednego z Sosnowieckich osiedli i niespełna dwadzieścia minut później witamy resztę ekipy w Katowicach, pod biurowcem naszej firmy. Wyjazd tak liczną grupą, otwiera nowe możliwości, do Złatnej (gm. Ujsoły) transportuje nas wynajęty, komfortowy bus. Zespół w bardzo konkretny sposób przechodzi do tematu integracji. Wszystkie otwarte butelki przekazywane są konsekwentnie z rąk do rąk, krążąc po całym pojeździe. Szybka przerwa w Tychach, dołącza do nas Alicja, a reszta grupy pozbywa się zbędnych płynów i zaopatruje w te niezbędne.

Krótko po godzinie 10:00 lądujemy w Złatnej, skąd po kolejnych zakupach, rozgrzewkowo, asfaltem ruszamy w stronę Złatna Huta. Przyjemny segment szlaku mija dość szybko, w ramach rekompensaty nawiedzamy Gawrę, prywatne schronisko - pensjonat, w którym na drodze wymiany handlowej, po raz kolejny uzupełniamy powstałe braki w litrażu, wymaganym do zapewnienia odpowiedniego poziomu integracji.


Skuszony długim dniem, dobrymi warunkami, postanawiam posmakować  ostatnich, w tym roku, podrygów beskidzkiej zimy. Odrywam się od reszty grupy i funduje sobie podejście na Rysiankę. Mimo zmniejszającej się widoczności idzie mi się bardzo przyjemnie, śnieg jest mokry, ale stabilny i twardy. 

 

Do schroniska docieram poniżej estymacji czasowej szlaku, co wykorzystuje na pierwszy dziś popas. Hala ze schroniskiem dosłownie tonie w chmurach, widać prawie nic, ludzi bardzo mało. Rysianka, w takim anturażu niezwykle mnie urzeka swoim mistycyzmem. W podniesionym nastroju, po krótkiej chwili ruszam dalej, szlakiem w kierunku Hali Miziowej.

 

Szlak mimo niedawnych opadów śniegu ma założony, płytki widoczny ślad, szybkość przemarszu jest bardzo dobra, spotykam pojedyncze grupki ludzi. Na wysokości Trzech Kopców porzucam obrany kierunek i skręcam na południe. Kilkaset metrów poniżej szczytu spotykam grupę odpoczywających, sympatycznych dziewczyn. Gnam dalej, Magurka, Mutnańskie Siodło. Na mojej drodze staje coraz więcej wiatrołomów, tempo wycieczki trochę cierpi na tych przeprawach, ale nie narzekam, bo to jest właśnie kwintesencja Beskidu Żywieckiego i tutejszej przygody. Podchodzę Wielki Groń, mijam szczyt i jakiś czas niżej zdaje sobie sprawę, że jestem sporo na zachód od mojego szlaku, mozolny powrót na szczyt i radość z odnalezionego szlaku granicznego.


Na pół godziny przed Krawcowym Wierchem, w lesie, spotykam Tomka (znanego z jednej z wycieczek na Giewont) oraz Marcina, kontemplujących cuda i rozmaitości lokalnej przyrody. Do bacówki docieram kilka minut za resztą grupy, od której odłączyłem się w Złatnej Hucie. Zdaje sobie sprawę, że wydumany i wdrożony skrót szlaku zadziałał w 100%.


Wieczór w schronisku, poświęcamy integracji na poziomie godnym inteligentnych, młodych ludzi. Są kalambury, są śpiewy, jest gitara i ognisko również jest...  


Poranek przynosi zdecydowanie lepszą pogodę. Mimo, lekkiego wiatru, słońce wyraźnie zaczyna dominować na błękitnym niebie. Nie trzeba długo czekać, by skulone po nocy łodyżki krokusów, zaczęły otwierać swoje barwne kwiaty, kolorując coraz bardziej, niewielką krawcową polanę.


Wraz z krokusami, również nasza, solidnie zintegrowana grupa dojrzewa do powrotu. Droga do Złatnej jest krótka, ale niezwykle przyjemna i bogata w doznania widokowe. W pełnym słońcu, leniwie pozbywamy się wysokości metr, po metrze.


Bus podejmuje nas o umówionym czasie. W szampańskich humorach i poczuciu całkowitego zintegrowania, wracamy do Katowic. Osobiście oceniam ten wyjazd na jeden, z bardziej udanych, jeśli chodzi o tego typu wycieczki. Wielkie podziękowania należą się Henryce oraz Łukaszowi za świetną organizację i przysłowiowe trzymanie ręki na pulsie. Jeśli miałbym szansę na wycieczkę w podobnym klimacie w przyszłości, nie zawaham się ani przez moment.

Pozdr.,
Maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz