środa, 26 września 2018

2018.09.20 - Dolina Gąsienicowa - Trawers Granatów


Witajcie drogie Dziki, 

Zapraszam do zapoznania się z naszą relacją z krótkiego, czwartkowego wypadu w Tatry.
Z pomysłem na wycieczkę wyskakuje Damian, podchwytuje temat, zaczynamy nerwowe wyczekiwanie pogody, montowanie urlopów. Z poprzedzającego dzień wyjazdu weekendu przywożę w sobie, mnożącego się na potęgę wirusa jakiejś odmiany grypy. W konsekwencji pojawiają się rozmowy o starości, rezygnacji i jesiennej ramówce TVP.....
Czwartek, 1:59... Pewnym gestem lewej dłoni wyłączam budzik, na mniej, więcej minutę przed planowanym alarmem. Wstaje, wkładam gacie i przenoszę z lodóweczki perfekcyjnie schłodzone bronusie do spakowanego uprzedniego wieczora plecaka.
Godzina 3:20, spotykam się z Damianem w katowickich 3 Stawach. Dopakowujemy Skodziaka i chwilę później podążamy wspólnie w kierunku Zakopanego. Jak przystało na dżentelmena, otwieram piwko. Nasza nawigacja uparcie nalega na przejazd autostradą A4, my chcemy przez Oświęcim, w końcu, kierując się największą, możliwą liczbą progów zwalniających na trasie, wybieramy wariant pośredni.
Do Kuźnic dojeżdżamy planowo koło 6:00. Sadzamy furę Damiana na jednym z płatnych, niestrzeżonych i zapychamy asfaltem w kierunku dolnej stacji kolejki na Kasprowy. Otwieramy browarki, wybieramy wariant przez Jaworzynę i w świetnych nastrojach, pomimo gorączki i niewyspania, ładujemy na Halę Gąsienicową. W Murowańcu postój na moją dwójkę i szybkie bro. Następnie w malowniczych okolicznościach przyrody wędrujemy w kierunku Czarnego Stawu. Uderza spora ilość osób spotkanych na szlaku, jak na nie weekendowy dzień tygodnia oraz wczesną porę dnia.


Z uwagi na to, że na tym etapie, nasze spróchniało-spierniczałe ciała czują się wciąż nieźle, wytyczamy plan na kolejny etap wycieczki. Ostatecznie porzucam nadzieje na nawalenie się browarem do nieprzytomności w tym niesamowitym miejscu, jakim jest Czarny Staw Gąsienicowy, postanawiamy podejść trochę wyżej.
Obchodzimy jeziorko z lewej strony i dostajemy się na szlak wpychający nas w Żleb Kulczyńskiego. Krajobraz ze słonecznej sielanki zamienia się w mroczny z powodu schowania słońca za granią. Dochodzimy do piargu, gdzie rozpoczynamy monotonne podejście w kierunku żlebu.
Podniecony ilością napotkanych po drodze kamyczków postanawiam skorzystać z sugestii mojego partnera i zasadzić kask na szczyt mojego posępnego czerepu. Sam żleb, pomimo ciekawego startu w postaci kilku prostych przechwytów na mokrym baldzie, okazuje się być fajnym, dobrze znakowanym, podejściem, najpierw wklęsłą formacją przypominającą korytko górskiego strumienia, następnie grzędą, aż do czerwonego szlaku zwanego powszechnie Orlą Percią.
Nieopodal miejsca, gdzie żleb przecina orlą, jest bardzo ciekawy krótki, połogi kominek. Mimo, że dość prosty i praktycznie na całej długości ubezpieczony, może trochę onieśmielać. Jego przejście, choć krótkie, dostarcza nam sporo frajdy. Z uśmiechamy wychodzimy na grań i konsekwentnie ładujemy w kierunku Granatów.
W pięknej pogodzie dochodzimy na Zadni Granat. Na szczycie mimo, że jest kilka osób, bez problemu odnajdujemy miejsce na odpoczynek i konsumpcje kolejnego piwerka. Słoneczko przyjemnie smaga nasze twarze, otwierają się epickie widoki na praktycznie całe Tatry Wysokie, Dolinę Pięciu Stawów, szczyty Orlej Perci, Świnicę, Kozi wierch, w końcu Kościelec i Kasprowy Wierch.

Po chwili odpoczynku idziemy przez Pośredni Granat w kierunku Skrajnego Granata, cały czas trzymając się czerwonego szlaku. O samym fragmencie Orlej Perci, który przeszliśmy mogę powiedzieć, że jest to bardzo ciekawy widokowo szlak. Z uwagi na często graniowy charakter, stwarza on przy dobrej pogodzie doskonałe możliwości obserwacji dwóch wielkich dolin tatrzańskich oraz niesamowitej panoramy. Wiele miejsc na szlaku wymaga użycia rąk. Warto przed obciążeniem chwytu, czy stopnia sprawdzić, czy jest on stabilny, ponieważ sporo miejsc jest kruchych. Nie trudno o sytuację, kiedy to, w ciągu sekundy super klama, na której zawieszamy ciężar ciała, staje się trzymanym w dłoni kilogramowym kamyczkiem...

Kolejnym utrudnieniem jest spory ruch turystyczny. Trzeba wziąć pod uwagę, że ktoś może spaść na kogoś, lub zrzucić komuś na głowę kawałki skał. Samo przepuszczanie turystów, podczas wymijania na wąskich odcinkach szlaku też często wymaga większej atencji.




Zejście ze Skrajnego jest mozolne i długie. Kiedy w końcu dochodzimy do Czarnego Stawu, ordynuję chwilę przerwy. Następnie udajemy się do Murowańca, gdzie w towarzystwie sporego tłumu ordynujemy żurek i szarlotkę.
Z Hali Gąsienicowej ewakuujemy się szlakiem przez Boczań. Bolą mnie nogi i czuję że mam gorączkę, Damian w wyraźnie lepszej kondycji stara jednoczyć się ze mną w cierpieniu. Mimo, że nie przepadam za tym szlakiem do Kuźnic, dochodzę do wniosku, że żadne bzdety nie są w stanie zjebać mi tego epickiego dnia. Na parkingu meldujemy się praktycznie w momencie, kiedy Zakopane doświadcza kalendarzowego zachodu słońca.


Podsumowanie całej wycieczki wypada bardzo pozytywnie. Zakładaliśmy znacznie niższy poziom chmur niż doświadczony, dlatego epickie widoki wybudowały atmosferę całego dnia. Zaskoczeniem okazał się natomiast spory ruch turystyczny, który należy uwzględnić podczas planowania czasu trwania wycieczki. Najbardziej jednak pozytywnie zaskoczył nas nasz stan zdrowia. Okazuje się że dwa niedołężne tetryki mogą jeszcze choć na chwilę zamienić się w górskie kozice. Z takim przeświadczeniem powróciliśmy, zmęczeni, ale szczęśliwi do naszych kochanych małżonek.
Tradycyjnie zapraszam do zwiedzenia galerii naszych zdjęć. Te ładne autorstwa Damiana, te brzydkie moje: 

https://photos.app.goo.gl/QoQL93u6o5yiVsf58

Pozdrawiam,
Maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz