środa, 26 września 2018

2018.08.25 - Beskid Żywiecki - Oszust

Witajcie drogie Dziki,

Zapraszam do przeczytania krótkiej relacji z naszego sobotniego dzikowania po Żywieckim.
3:58 rano, nietypowo budzę się sam, na dwie minuty przed bezlitosnym budzikiem. Plecak spakowany, jedzenie naszykowane poprzedniego wieczora. Szybka toaleta, przed wyjściem dopakowuje obowiązkowy punkt ekwipunku, doskonale schłodzoną sesyjną IPA. Wbijam do Juzikowa po Rafaline.
Podróż mija nam standardowo na gadaniu o bzdetach. Rafalina wchodzi w role samochodowego DJ-ja i przejmuje całkowitą kontrolę nad Spotify. Drogę do Markowego domku pod Grojcem blokuje nam szlaban przejazdu kolejowego, przed którym spędzamy dłuższą chwile, w oczekiwaniu na przejazd, rozpędzonego do zawrotnych pięciu kilometrów na godzinę, pociągu z kruszywem.
Zabieramy Marka i orbitujemy w kierunku Glinki, gdzie przez krótką chwile szukamy dogodnego miejsca na parking, którym ostatecznie okazuje się placyk przed sklepem spożywczym. Pada spory deszcz, w towarzystwie miejscowych degustatorów, somelierów i sensoryków wypijamy po bro na odwagę, naiwnie wierząc że opad magicznie ustanie.

Niestety wydaje się padać coraz mocniej, wymieniamy kilka uprzejmości z przysklepową elitą i ładujemy żółtym szlakiem w kierunku Krawcowego Wierchu. Marek coś marudzi, że mu mokro, jednak przekonujemy go, że mokro znaczy fajnie i w szampańskich nastrojach dochodzimy do lekko zamglonej bacówki na Krawcowym.
W bacówce jak to w bacówce, pełno turystów. W podsłuchanych rozmowach i lekko skacowanych twarzach przeważa obawa powodowana niekorzystnymi warunkami atmosferycznymi. Jednak my nie z tych, co narzekają. Zamawiamy po bronku, a Rafalina włącza do swojego jadłospisu sałatkę śledziową. Marek natomiast nabywa drogą kupna jedną sztukę profesjonalnej, specjalistycznej odzieży wysokogórskiej w formie foliowej peleryny w optymistycznym, niebieskim kolorze.
Polipropylenowe, niebieskie wdzianko działa cuda,Marek odzyskuje zagubiony nastój, w niezliczonych kroplach rzęsistego deszczu, dumnie wkraczamy na graniczny szlak niebieski. W powietrzu wyraźnie czuć mieszankę adrenaliny i nadchodzącej przygody!

Sam szlak jest dokładnie taki jak go sobie wymarzyłem: dziki, błotnisty, zamglony, mistyczny. Do przełęczy Glinka dochodzimy bez większych problemów, następnie przekraczamy drogę i kontynuujemy wędrówkę w kierunku rezerwatu Oszast. Wędrówkę komplikuje totalna błotna rozpierducha spowodowana rozjechaniem szlaku przez ciężki sprzęt używany przy wyrębie drzewa. Po raz kolejny deklaruje chęć zrobienia krzywdy temu, kto zezwala na takie barbarzyństwo. Raczej nie jestem złośliwy, ale z chęcią wjechałbym mu czołgiem do ogródka. Mimo, że teoretycznie przyjemna wędrówka, zamienia się w trudną technicznie, błotnistą przeprawę, w świetnych humorach mijamy Jaworzynę i zbliżamy się do rezerwatu. Po drodze fotografujemy dwa niedźwiedzie i nasłuchujemy odgłosów głuszca. Z braku prawdziwych niedźwiedzi, na obiekty naszych zdjęć adaptujemy żelatynowe misie Haribo, które to, wykazując się niesłychanym poziomem zaradności, Rafalina wniósł w ten niebezpieczny i dziki rejon.
Kilka stromych podejść, na których niezbędne okazują się kije i poprzez Delene Vody osiągamy Oszusta. Tu zatrzymujemy się na popas. Rafalina raczy nas wyborną kiełbasą podwawelską. W między czasie pogoda poprawia się na tyle, że możemy się rozebrać z przemoczonej, nieprzemakalnej warstwy wierzchniej.
Schodząc z oszusta na chwile błądzimy, ale ostatecznie odnajdujemy właściwą ścieżkę i kontynuujemy wędrówkę. Schodząc pokonujemy kilka stromych zboczy. W tych warunkach schodzenie takim terenem bez kijów było by bardzo trudne i niebezpieczne. Dokładnie nie pamiętam, w którym to momencie, Marek znika w lesie, by po kilku minutach powrócić w nowym wcieleniu jako "Pan Cerata". Pogoda znów pogarsza się. Mijamy Podususta, Panski Kopec, Talapov Beskyd, a następnie dochodzimy do przełęczy Przysłop.


Tu mimo pięknych widoków rozpoczyna się nasz dramat, którego preludiom mieliśmy chwilę wcześniej, kiedy to Rafalina, po utracie przyczepności podczas stromego zejścia złapał zająca. Od przełęczy dzieli nas bardzo strome, spływające błotem długie zbocze. Kolejno zaliczamy loty. Najbardziej spektakularny z nich odbywa się niestety moim udziałem. Rafalina, za którymś razem nie wytrzymuje i posyła górze kilka niewyszukanych epitetów, grożąc, że spuści jej w****ol . Ostatecznie cali, uwaleni z błota osiągamy Przysłop. Jest późno, podejmujemy decyzję o rezygnacji z podejścia Rycerzowej, co najgorzej przyjmuje Pan Cerata, komunikując rozczarowanie reszcie ekipy, Decyzja jest trudna, ponieważ przede wszystkim oznacza, że nie wypijemy bro w bacówce na Rycerzowej, jednak perspektywa schodzenia stromym szlakiem po zachodzie słońca budzi w nas resztki zdrowego rozsądku. Schodzimy do Soblówki a następnie szlakiem żółtym do Glinki. Rozczarowanie Pana Ceraty pogłębia się, gdy okazuje się, że kolejno napotykane sklepy są zamknięte i nie ma gdzie kupić browara. Rafalina ratuje nieco sytuację, podnosząc morale grupy, paczką świeżutkich Berlinek.
Do samochodu dochodzimy zmęczeni, ale szczęśliwi. Zegarki pokazują przebyte ponad 37km i 1400m przewyższenia. Rozkładamy folie na siedzeniach i udajemy się w kierunku pierwszego czynnego punktu handlowego, ponieważ wskaźnik poziomu maltozy we krwi niebezpiecznie zmierza do zera.
W domku pod Grojcem, Beata, częstuje nas swojską kiszką z kiszoną kapustą i gorącą herbatą, która smakuje wyśmienicie. Poczęstunek przyjmuje w samych majtkach, bo około półtorej tony błota na moim ubraniu mogło by skutecznie wyeliminować meble ze stanu używalności. Rafalina narzeka na poczucie zbliżającego się przeziębienia. Po posiłku dziękujemy naszej gospodyni, pakujemy się do auta, włączamy Spotify i autopilota, a następnie poddajemy się hibernacji na czas podróży powrotnej z Żywca. Do domu wracamy grubo po 22 w poczuciu dobrze wykonanej roboty. Honor dzików został po raz kolejny uratowany, a Oszust, mimo że bronił się dzielnie, został zdobyty!


Zapraszamy do galerii zdjęć:



Pozdrawiam,
Maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz