środa, 10 października 2018

2018.09.15 - Dolina Kobylańska

Witajcie drogie Dziki.

Zapraszam do zapoznania się z moją, krótką relacją na temat wspinaczkowego wypadu do Doliny Kobylańskiej.

Dolina Kobylańska znajduje się w południowej części, tak zwanej Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Określenie Jura, zostało zaczerpnięte z nazwy największego rejonu wspinaczkowego w Niemczech. Poprawna nazwa geograficzna to Wyżyna Krakowsko-Czestochowska, natomiast sama południowa część wyżyny, często określana jest mianem "Dolinek Krakowskich". Jedną z owych dolinek jest również malownicza Dolina Będkowska, położona wzdłuż potoku Będkówka. Dolinę tą obieramy za miejsce naszego biwakowania. Namiot rozbijam w strugach deszczu, już w piątek, po pracy, wczesnym wieczorem, wspólnie z moją piękną i czcigodną małżonką Anią. Powodów na dobór miejsca pobytu jest kilka. Przede wszystkim mieści się tu, nieopodal schroniska "Brandysówka", zorganizowane pole namiotowe wyposażone w parking oraz infrastrukturę sanitarno-gastronomiczną. Kolejnym z powodów, jest fakt mojego uczestnictwa w przełajowym XII EKO Biegu Po Dolinie Będkowskiej, odbywającym się w niedzielny poranek, a z którego to, postaram się zdać osobną relację. Ostatnim, nie mniej ważnym przyczynkiem naszej decyzji, jest niezwykle malownicza okolica pola, usytuowanego przy wspaniałej skale zwanej Sokolicą.




Po rozbiciu namiotu i ogarnięciu kolacji, z uwagi na spore opady nie pozostaje nam nic innego, jak sprawdzenie zapasów naszej piwniczki piwnej.

Poranek, wita nas kacem, wciąż leje.. Koło godziny dziesiątej zrywa się wiatr, który przegania chmury, zaczynamy wysychać. W międzyczasie, zdalnie, dogaduję plan działania z Damianem, na bieżąco konfrontując z nim warunki meteo. Ustalamy, że spotkamy się na polu namiotowym o 14:00 i pomyślimy o drogach, które mają wystawy pozwalające na suche, kilku-wyciągowe wspinanko.
Damian zjawia się punktualnie, skały wydają się być dalej mokre. Ociągam się, przedłużam, kac nie odpuszcza, jednak pakujemy szpej  i udajemy się do Doliny Kobylańskiej. Na start obieramy Żabiego Konia, czyli nasz klasyk. Mamy mały problem ze znalezieniem miejsca parkingowego, by ostatecznie porzucić Damianowego Skodziaka pod sklepem spożywczym.





Żabi Koń okazuje się być trochę zaludniony wspinaczami, ale znajdujemy drogę, nieco z prawej strony skały, w sam raz dla takich, jak my, amatorów. Wspinanie idzie świetnie i co nas dziwi, bez żadnych problemów i niespodzianek. Po dwóch wyciągach, w epickim stylu dosiadamy szczyt żabiego. Zjazd na raz i postanawiamy przenieść się w bardziej mroczne zakątki doliny. Za cel obieramy formację skalną o nazwie Kula. Na miejscu zastajemy totalne lodowisko. Podejście pod skały jest bardzo błotniste. Chyba pierwszy raz w życiu stwierdzam, że moje podejściowe Crocs'y rozjeżdżają się nawet jak stoję w miejscu i się nie ruszam. Kula w końcu puszcza, robimy prostą dwu-wyciągową drogę, na której największa trudnością okazuje się bardzo mokre i śliskie kilka pierwszych stopni. Damian prowadzi górny wyciąg, po dojściu do niego, wykonuję kilka zdjęć, a następnie rozpoczynamy zjazd na raz. Korzystając z obecności miejscowego źródełka, obmywamy pozostałości błota z naszej garderoby, a następnie ordynujemy odwrót.





Po powrocie do Doliny Będkowskiej zastaje na polu namiotowym rozpalone przez Marcina, który w międzyczasie przybył ze swoją rodziną, klimatyczne ognisko. Dzień chyli się ku końcowi, niestety z powodu niedzielnego biegu, o którym postaram się szerzej napisać w przyszłości, nie mogę pozwolić sobie na szerszą integrację:D


Zapraszam do galerii Damiana i moich zdjęć:

Pozdrawiam,
Maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz