piątek, 12 października 2018

2018.10.11 - Trawers Zawrat - Kozia Przełęcz

Witajcie drogie Dziki. 


Przed napisaniem tego posta otrzymałem niewymowne sugestie, że moje posty są za mało naszpikowane wulgaryzmami, ugrzecznione i emanuje z nich zbyt niski poziom tzw. "obory", zatem dziś rozpocznę cytatem z fraszki, która powstała podczas wycieczki i doskonale podsumowuje panującą atmosferę. 


"Na Zawracie, na Zawracie... 
Maciej se rozjebał gacie... 
 Jak Ci mało Orlej Perci... 
wsadź se w dupę kawał żerdzi,
po niej... 
się najlepiej pierdzi..." 


Tym razem o dziwo nawet wyspany, wyłączam budzik na kilka minut przed aktywowaniem alarmu ustawionego na godzinę 3:00. Kawusia, poranna rutyna, dopakowanie schłodzonego piwa do plecaka i w drogę. O 4:15 jestem umówiony z resztą ekipy w Mysłowicach. Ekipa wycieczki liczy cztery osoby, dwie damy: Ela, Magda - czcigodna małżonka Damiana oraz dwa stare dziady: ja oraz Damian. Plan wycieczki w wersji minimalnej zakłada spacer po Dolinie Pięciu Stawów Polskich, a jeśli starczy sił i pogoda dopisze (myślę tu o warunkach śniegowych, bo piękne słońce mamy gwarantowane) podejść Przełęcz Zawrat, a następnie granią, poprzez Mały Kozi Wierch, przejść na Kozią Przełęcz i z niej zejść z powrotem do D5SP. 


Spotykamy się punktualnie o umówionej porze w Mysłowicach, dalej do Zakopanego, jedziemy wspólnie, błękitnym Rapidotaursem. Powozi Damian, jego niezwykłe umiejętności, opanowanie, doświadczenie i precyzja sprawiają, że dziewczyny oddają się pasjonującej konwersacji, ja natomiast poświęcam się bez reszty wczesno-porannej degustacji sesyjnej IPA. O świcie dobijamy na parking w Palenicy Białczańskiej, po uiszczeniu 25zł opłaty i wysłuchaniu, nacechowanego wymówkami o zabarwieniu politycznym komentarza, mającego uzasadnić wysokość kwoty, bezzwłocznie udajmy się w kierunku pierwszych TOI-TOI na sławnej drodze Oswalda Balzera.





W świetnych nastrojach połykamy kolejne kilometry niezwykle malowniczego szlaku prowadzącego do Doliny Pięciu Stawów Polskich. Pouczeni, przez napotkanego, doświadczonego turystę, o bardzo trudnych warunkach na podejściu wzdłuż wodospadu Siklawa, pozostawiamy tą atrakcję na drogę powrotną, wybierając obejściową wersje szlaku, wyprowadzającą nas wprost na schronisko. Decyzja ta umożliwia nam obserwację procesu transportu wyciągiem paczek z zapatrzeniem schronu, co z kolei przekłada się na informację, o braku możliwości zakupu piwa w trakcie przyjmowania towaru. Niepocieszeni, sięgamy do naszych plecakowych zapasów. 





Posileni, podejmujemy poważne, strategiczne decyzje... Postanawiamy, że dziewczyny spróbują podejść razem z nami, drugie co do wysokości w Polsce jezioro - Zadni Staw, a później... będziemy ponownie decydować. 



Niewymagający spacer w pięknej pogodzie sprawia, że zatracam się w robieniu zdjęć, czas na podejście redukuje mi się do minimum. Nad stawem, Magda postanawia zostać i cieszyć się chwilą, Ela natomiast chce podejść jeszcze kawałek, powyżej Kozłowej Czuby, by następnie wrócić do Magdy. Zespół tetryków (ja i Damian) zgodnie z wytycznymi planu wycieczki, ładuje w kierunku Zawratu. Przed rozdzieleniem zostawiamy dziewczynom podręczną krótkofalówkę oraz umawiamy się na ponowne spotkanie w schronisku. 




Po drodze mamy okazję dokonać dokładnych obserwacji skutków niewdanego obrywu skalnego w rejonie Niebieskiej Turni, to co widzimy bardzo skutecznie uzmysławia potęgę mocy, jaka drzemie, w tych pozornie statecznych i niezmiennych skałach. Przełęcz Zawrat wita nas niewielkim tłumem. Szybko okazuje się, że decyzja o wyjściu z D5SP była słuszna, górne partie żlebu opadającego na stronę Doliny Gąsienicowej pokrywa spora warstwa mokrego śniegu, natomiast czerwony szlak w kierunku Koziego Wierchy wygląda bardzo obiecująco. Korzystamy z chwili odpoczynku, kilka zdjęć, kila łyków wody, jeden Snickers i już po chwili przyczyniamy się do zadeptywania malowniczego grzbietu, zwanego potocznie "Orlą Percią". 




Sam szlak, mimo że niezwykle widokowy, w kilku momentach jest wymagający ze względu na dość trudny graniowy charakter oraz miejscami znaczną ekspozycję. Osobiście do takich miejsc zaliczyłbym żleb Honoratka, w którym zastaliśmy dużą ilość ciężkiego, mokrego śniegu oraz trawers Zmarzłych Czub, gdzie możliwe, że z powodu mojego błędnego zejścia z wytyczonej linii szlaku, musiałem wykonać kilka przechwytów, stojąc tarciowo na połogiej płycie, w warunkach kilkudziesięciu metrowej lufy. Warto wiedzieć o tych kilku trudniejszych fragmentach, ponieważ ze względu na jednokierunkowość, ewentualny powrót może być dość ciężki.




Odwiedziny Małego Koziego wierchu (2228m npm) stają się świetnym pretekstem do degustacji tegorocznych przetworów, którymi częstuje mnie Damian ze swej kultowej już piersiówki. Poczęstunek przyjmuje euforycznie, gdyż niepowtarzalny smak dokładnie selekcjonowanych wiśni, idealnie przykrywający alkoholową nutę spirytusu, kojarzy mi się jedynie z podniosłymi i specjalnymi okazjami. Kolejna refleksja, która nasuwa się w trakcie degustacji, to myśl, że chyba warto cały rok, dzień po dniu tyrać przy zbiorze wiśni, by choć przez kilka sekund poczuć ten aromat i smak rozlewający się po podniebieniu.


Po drodze przez Zamarłą Przełęcz robimy obowiązkowy, fotograficzny przystanek przy "Chłopku" - ciekawie umiejscowionym, jakby wbrew prawom fizyki, sporych gabarytów głazie, zawieszonym nad przepaścią. Niestety, mimo usilnych starań, głaz niewzruszony pozostaje na swoim miejscu. Naszą dzisiejszą, krótką, graniową przygodę kończymy zejściem z masywu Zamarłej Turni osławioną drabinką na Kozią Przełęcz, skąd systemem zamontowanych łańcuchów opuszczamy się do Pustej Dolinki. W trakcie zejścia podziwiamy i nawet nawiązujemy krótki dialog ze wspinaczami zdobywającymi jedną z dróg wytyczonych na Zamarłej Turni. 







Po kolejnych kilkudziesięciu minutach marszu i dzielnego znoszenia przez Damiana moich "wydumanych wywodów niskich lotów", dochodzimy do "Piątki", gdzie ponownie spotykamy dziewczyny zażywające relaksu i kąpieli słonecznej nad Przednim Stawem. Mimo późnej pory, tradycyjnie piwko, żurek, chwila wytchnienia. Zejście wzdłuż Siklawy udaje nam się wykonać w na tyle dobrym świetle, że da się jeszcze rozpoznać estetyczne walory wodospadu na naszych zdjęciach. 






Kolejne fragmenty szlaku pokonujemy jednak w romantycznych okolicznościach zachodzącego słońca. Mniej więcej w połowie zejścia dobywamy czołówki z plecaków, a wędrówkę zaczynamy doprawiać coraz bardziej drastycznymi opowieściami o atakujących nocą niedźwiedziach. 





Na parking dostajemy się chwilę przed godziną 20:00, zmęczeni ale pełni wrażeń, jednogłośnie zaliczamy dzień do niezwykle udanych. W liczbach cały dzień można ująć jako, około 10 godzin wędrówki, czasie której pokonaliśmy (zespół dziadów) jakieś 25km oraz 1350m podejść. 

Tradycyjnie zapraszam do galerii naszych (te ładne Damiana, te brzydkie moje):

Pozdrawiam,
Maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz