niedziela, 4 listopada 2018

2018.11.03 - Sopotnia - Romanka - Rysianka - Miziowa

Witajcie drogie Dziki,

Złota polska jesień nie odpuszcza, zima, jak na razie tylko straszy, zatem nie ma co marnować czasu na owocowe przetwory, leżenie pod ciepłą kołderka, czy też dziargolenie szaliczków na drutach w blasku kominka... Taka myśl przyświecała mi podczas planowania, być może ostatniej w tym roku wycieczki beskidzkiej, która nie wymaga ciepłej kurtki, srogich butów i całego tego zimowego anturażu. 

Listopadowy, absurdalnie krótki dzień, wstaje wcześnie, pierwszych członków ekspedycji podejmuje w "środku nocy", czyli tuż przed piątą rano, w osobach Dawida i Rafaliny, a następnie, razem udajmy się do Bytomia po Rafika.

Ekipą w komplecie, bez zbędnego marudzenia, jedynie z krótkim postojem, przeznaczonym na uzupełnienie zapasów piwnych, udajemy się przez Żywiec, w kierunku malowniczej wsi Sopotnia Wielka. Lądujemy na przysklepowym poboczu, następnie rychło ruszamy czarnym szlakiem, w kierunku Romanki. Po drodze, jeszcze we wsi, mijamy okazały wodospad i już po chwili wychodzimy do lasu, ponad domostwa i powoli, w akompaniamencie otwieranych butelek nabieramy wysokości. Pogoda znacząco poprawia się! Podróż zaczynaliśmy raczeni deszczem, by stopniowo, z każdą minutą poranka, doświadczać coraz mniejszego opadu oraz klasycznej walki błękitu z "pochmurzem".





Stromę podejście, daje się nam trochę we znaki, dlatego kilkukrotnie modyfikujemy stan założonej garderoby. Do naszych oczu zaczynają docierać przepiękne obrazy wysp, stanowiących okoliczne wzniesienia wyłaniające się z oceanu, nadzwyczaj nisko położonych chmur. Widok jest wprost hipnotyzujący, powoli zaczyna docierać do mnie, że nic nie jest wstanie zepsuć mi tego epickiego dnia! 




Dochodząc do Romanki, na chwilę porzucamy widoki i delektujemy się samotną eksploracją leśnych ścieżyn. Zbierane co rusz, na twarzy babie lato, jest potwierdzeniem słusznej decyzji, o doborze szlaku, w ten należący do długiego weekendu malowniczy dzień. Na szczycie robimy przerwę na szybki popas. Sporego krokieta mięsnego popycham w gardziel Atakiem Chmielu. W nadziei, że ta wysoce kaloryczna mieszanina zapewni mi napęd, na kolejne kilometry. Odchodząc z Romanki, spotykamy pierwszych ludzi na szlaku - Tate, córkę i piesa przemierzających swoją, własną drogę za pomocą okazałego quada. 





Wycieczka nabiera rozpędu, poprzez rezerwat Romanki, Hale Łysiniową, Pawlusią i Sopotniańską, w coraz lepszej pogodzie, przy coraz bardziej malowniczych widokach i w coraz lepszych humorach docieramy na Halę Rysianka. Schronisko, jak na długo-weekendową sobotę i tak piękną pogodę, świeci pustakami. Pomimo braku zwyczajowego, jak na takie warunki tłumu, postanawiamy zatrzymać się jedynie na chwilę, celem uskutecznienia przysłowiowej dwójki, by dosłownie, po piętnastu minutach, ładować segmentem GSB w kierunku Hali Miziowej. Mimo sporych porcji błota, wycieczka nabiera bardzo dobrego tempa. Robimy kilka krótkich przerw, z których, jedna zapada mi szczególnie w pamieć.  W zorganizowanym miejscu postojowym, w okolicy słowackiego szczytu Brts, Rafik częstuje nas wyśmienitym sernikiem autorstwa, jak dobrze pamiętam, teściowej. Smak łapczywie pochłanianego wypieku doskonale dopełnia komplet, kłębiących się w głowie, zbudowanych z całokształtu otaczającej mnie przyrody, "orgazmicznych" doznań.







Zwalniamy, szlak wiedzie coraz bardziej błotnistą drogą. Powoli zaczynam uświadamiać sobie fakt, że cykliczne chlupotanie, które dociera od jakiegoś czasu moich uszów, ma początek w moich, niezbyt rozsądnie dobranych, jak na tą wycieczkę, butach. Nie mam jednak zbyt wiele czasu na myślenie o tym stanie rzeczy, ponieważ przed naszymi oczami staje, jak żywa, Hala Miziowa, wraz z całym majestatem, doskonale odcinającej się, od sylwetki okazałego budynku schroniska PTTK, majaczącej w tle kadru Babiej Góry. 




Przy schronisku rozdzielamy się. Ja i Rafik postanawiamy zostać na obiad i delektować się ostatnimi promieniami słońca, Rafalina i Dawid, nie idą na łatwiznę i za kierunek obierają szczyt Pilska. Nadchodząca, nie cała godzina mija mi na relaksie. Obgadujemy z Rafikiem możliwe warianty kolejnych etapów wycieczki, analizujemy mapę, degustujemy żurek, grochówkę i piwo. Mimo, że otacza nas sporo ludzi, panująca atmosfera pozwala na wyciszenie i uspokojenie niemal wszystkich skolekcjonowanych w głowie emocji.




Z letargu wyrywa mnie, rozentuzjazmowany powrotem z Pilska, Rafalina. Zasłużona, przez chłopaków chwila odpoczynku, po "ataku szczytowym". Następnie za nasz cel obieramy zielony szlak prowadzący, w kierunku Sopotni Wielkiej. W miarę wczesna pora oraz roztaczające się, przed nami, coraz bardziej wyłaniające się, wraz z utratą wysokości, nisko położone chmury, przyprawiające wycieczkę o szczyptę mistycyzmu i grozy, skłaniają nas do wyboru trochę dłuższego wariantu drogi powrotnej. Niestety im bardziej wchodzimy we wspomniany mistyczny klimat, tym bardziej jesteśmy doświadczani nieprzyjemną mżawką. 






Zmęczeni, ale szczęśliwi, w poczuciu dobrze spędzonego dnia, w warunkach ograniczonej widoczności dochodzimy do miejsca, skąd rozpoczęliśmy naszą dzisiejszą marszrutę. Wycieczkę w liczbach, nie licząc podejścia na Pilsko, można podsumować jako, ponad 7h i niecałe 24 kilometry przemierzonego szlaku, a w tym około 1250 metrów skolekcjonowanego przewyższenia. Trasa w warunkach letnich, jakie było nam zaznawać, nie jest wymagająca. Szlaki, mimo wielu powalonych drzew oraz aktywnego wyrębu są znakowane bardzo dobrze.  

Zapraszam do galerii moich zdjęć z wycieczki:

Pozdr.,
Maciek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz